sobota, 4 lutego 2017

13. o szczęściu

„Jesz­cze tro­chę cze­kaj. Jesz­cze tro­chę, ja też nie jestem szczę­śliwy. ” 

Marek Hła­sko kore­spon­du­jąc do Agnieszki Osiec­kiej

Zaczy­nam celowo od cytatu zwią­za­nego ze szczę­ściem, choć nie zwy­kłem pisać o szczę­ściu, ba wiem, że za każ­dym razem, gdy pró­buję pozbyć się myśli zwią­za­nych ze szczę­ściem- koń­czy się to swo­istą twór­czą porażką. Zde­cy­do­wa­nie moc­niej i bar­dziej kur­czowo trzy­mają się mnie „ciemne” tematy, prze­peł­nione smut­kiem, nie­zro­zu­mie­niem, deka­den­ty­zmem.
Ten typ tak ma- lubi pole­żeć troszkę na gru­zie i ude­rzać myślami o naj­po­dlej­sze tematy. Maso­chizm? Być może.

Porów­nam to zatem do sza­leń­stwa, bo nutka sza­leń­stwa zapewne dziś się jesz­cze tu prze­wi­nie. A więc zła­pało mnie za uszy pewne sza­leń­stwo i nagle tematy prze­peł­nione smut­kiem, gdzieś ule­ciały. Nie zapla­no­wa­łem na jak długo, ale chciał­bym, żeby przy­chylny los jed­nak odce­dził mnie z zago­to­wa­nego kotła trosk. Obec­nie mimo mrozu, poran­kami powiewa dziwna aura wio­sny, a ludz­kie twa­rze zdają się być otwar­ciej uśmiech­nięte. 

Czym zatem jest szczę­ście? Czy sza­leń­stwem, czy może posiada jaką­kol­wiek defi­ni­cje? Być może ktoś mądry i uczony w określonej specjalizacji, mógłby poku­sić się o kilkugodzinne dywagacje czym jest uczu­cie szczę­ścia. Tylko co powie to nam- ludziom- „zwy­kłym”, któ­rzy nie­zbyt akcep­tują defi­ni­cje, tym samym coraz czę­ściej sta­ra­jąc się nie defi­nio­wać samego sie­bie. Zapewne nie­wiele. Każdy z nas prze­cież zupeł­nie ina­czej okre­śli poczu­cie szczę­ścia, ina­czej pamięta smak tego uczu­cia, ina­czej potrafi je sobie zobra­zo­wać w gło­wie.

Czym jest dla mnie szczę­ście? To błahe, ale szcze­rze jest to naj­trud­niej­sza dywagacja, którą mógł­bym kie­dy­kol­wiek spi­sać. Z jed­nego pro­stego powodu, ja na­dal nie wiem co mogłoby mnie spro­wo­ko­wać do jed­no­gło­śnego okre­śle­nia- bycia szczę­śliwym. Tych chwil, ludzi, momen­tów jest nie­zli­czona ilość, lecz wszyst­kie to zamy­ka się w jed­nym bar­dzo obszer­nym kufrze. Ści­śnięte tak, bazują w tema­tyce kon­taktu, nie tylko wer­bal­nego z inną osobą, ale kon­taktu z samym sobą. Uwa­żam, że głu­potą jest ślepe szu­ka­nie szczę­ścia w kimś, obar­cza­nia kogoś brze­mie­niem, że to wła­śnie on ma dać nam szczę­ście. Dopóki sami nie odwa­żymy się na życiową decy­zję: chcę być szczę­śliwy! Dopóki sami nie spro­wo­ku­jemy swo­jego życia do pew­nych zmian, nikt ani nic nie da nam tegoż upra­gnio­nego szczę­ścia. Prze­żyłem wiele nur­tu­ją­cych mono­lo­gów, nie­zli­czone ilo­ści cichych dni z wła­snym orga­ni­zmem, a ści­ślej mię­dzy dwoma orga­nami- tym popu­lar­nym ser­cem i tym na­dal nie­od­kry­tym- mózgiem. 
„-A może czas w końcu zako­chać się dziko, z pasją i bez stra­chu? – szep­nęło serce. 
   – Zabi­jesz nas oboje! – odpo­wie­dział mózg. ”    




Lubię ten cytat, jest w nim swo­ista doza iro­nii, która dokład­nie odzwier­cie­dla jak to jest bar­dzo nie­zro­zu­miałe w nas. Oczy­wi­ście miłość można defi­nio­wać jako szczę­ście, ale to już tak okle­pany temat, który pięk­nie opi­sy­wany jest zarówno w poezji jak i książ­kach typu romanse, must have na pół­kach roman­ty­czek i roman­ty­ków. To uczu­cie może zapew­nić coś znacz­nie słab­szego i mniej wynio­słego niż miłość. Szczę­ście można odna­leźć, za przy­sło­wio­wym rogiem. Wystar­czy bacz­nie wyglą­dać i przede wszyst­kim doce­niać mini­malne, zapo­mi­nane iskierki w życiu. Odkry­wać, że poja­wia się ono w momen­cie, gdy pozna­jemy kogoś nowego i nagle oka­zuje się, że ta osoba już po paru wymie­nio­nych zda­niach, rozu­mie Cię tak sym­bio­tycz­nie jak ni­gdy wcze­śniej nikt. Osoba, która znasz bar­dzo długo i wiesz, że jeśli świat znowu runie w gruzach, możesz pobiec i wsko­czyć w cie­płe ramiona. Przy­ja­ciele, rodzina, dziew­czyna czy chło­pak- ludzie… Choć jak wspo­mi­na­łem nie sku­piajmy się tylko na obda­ro­wy­wa­niu szczę­ściem… Możemy przy­po­mi­nać sobie, że ist­niało ono na zatło­czo­nej weran­dzie z wido­kiem na morze, gdy kubek z wyjąt­kową kawą spo­czy­wał na szkla­nym sto­liku a brzę­czące sku­tery sze­le­ściły po dro­dze.  A jeżeli ist­niało, pie­lę­gno­wane w nas może ist­nieć cały czas. Szczę­ściem może być poczu­cie, że żyje się w zgo­dzie z samym sobą, nie zaprze­pasz­cza się w codzien­no­ści swo­jej ludz­ko­ści, nie for­suje swo­jego orga­ni­zmu i dąży do coraz to więk­szego i lep­szego samoudo­sko­na­le­nia. Tym uczu­ciem może być wspo­mnie­nie, bar­dzo silne, które nas ukształ­to­wało. Mam na myśli dzie­ciń­stwo. Oczy­wi­ście nie poku­szę się o jakie­kol­wiek gene­ra­li­zo­wa­nie. Nie wszy­scy mie­li­śmy moż­li­wość spę­dze­nia dzie­ciń­stwa wraz z non­sza­lancką nie­wie­dza, infan­tylną głu­potą i uśmie­chem od ucha do ucha. Część z nas mogła prze­cież doj­rze­wać z przy­musu wcze­śniej, część z nas nie mogła sobie pozwo­lić na bez­tro­skość i powolne odkry­wa­nie świata w obję­ciach ramion kogoś star­szego, mądrzej­szego  i doj­rzal­szego. Jed­nak dla mnie dzie­ciń­stwo jest ide­al­nym syno­ni­mem szczę­ścia – bo nie oszu­kujmy się- szczę­ście to tro­chę takie zamro­cze­nie, nie­wie­dza, głu­pota. Dzie­ciń­stwo rów­nież takie jest. O wielu spra­wach po pro­stu nie zda­jemy sobie sprawy, ktoś trzyma na nas pod kloszem miło­ści w oba­wie, aby świat nas nie zruj­no­wał. Klosz, który wraz z upły­wem lat podnosi się coraz to wyżej, tym samym sta­wia­jąc nas przed coraz to nowymi życio­wymi doświad­cze­niami.


Może dla­tego boje się dzieci, strach, który spo­wo­do­wany jest pewną zazdro­ścią– oni mają to przed sobą, są tak nie­świa­domi, tak deli­katni i nie­do­tknięci życiem. W pewien spo­sób ta nie­ska­zi­tel­ność jest wspa­niała, w pewien spo­sób wolę, żeby została we mnie jako nie­by­wałe wspo­mnie­nia. Te chwile spę­dzone na bez­tro­skim poczu­ciu bytu są jak powiew cie­płego wia­tru w maju na łące poro­śnię­tej deli­kat­nymi cha­brami. Lubię wra­cać myślami, już to Pani wie. Lubię zako­pać się cza­sem w zdję­ciach, w myślach i poczuć się jak pięcio­la­tek, który buja się na huś­tawce u cioci we fran­cu­skiej wio­sce Dam­pri­chard. Póź­niej zapo­mi­nam, następ­nie dostaje nie­wy­obra­żal­nego i bar­dzo nie-opi­so­wego bodźca i przy­po­mi­nam sobie to wszystko, jestem szczę­śliwy na dłuż­szą­/krót­szą chwilę.

Cza­sem jed­nak los bywa tak bar­dzo nie­prze­wi­dy­walny, że jedna chwila, z pozoru bar­dzo oczy­wi­sta i bar­dzo nie­spo­dzie­wana, staje się następ­nym stro­pem szczę­ścia. Jeden kon­cert, czy jedna nie­okieł­znana roz­mowa, jedna, cza­sem powie­lana, podróż, jedyny tak cie­pły deszcz, czy z pozoru znany a jed­nak zupeł­nie nie­znany moment, gdy czu­jesz, że masz dość. Czego? Roz­dra­py­wa­nia, dusze­nia się i sta­nia w miej­scu. Kami­ka­dze prze­bi­śniegi jak zaklęte wyra­stają w sercu, w któ­rym „zimowa plu­cha”. Co wpływa na to wszystko? Pro­szę Pani sza­leń­stwo i chęć! Marzą mi się dwie sytu­acje. Mia­no­wi­cie marzy mi się morze i marzy mi się odwilż, już bar­dzo fizyczna i bar­dzo praw­dziwa. Szczę­ście też mi się marzy, ale prze­cież wszy­scy jeste­śmy „naiw­nymi marzy­cie­lami”.


ps. Na umilenie zimy : Body & Soul - Amy Winehouse & Tony Bennett 



M.





Odpisuję Ci po kilku dniach, wybacz. Nie mogłam w biegu. W tym ulotnym tylko znaczeniu- nie byłam szczęśliwa. Wiesz, gdy przeczytałam na podglądzie Twój tekst- uśmiechnęłam się. Mat znów wyciągnął armatę. Zgadzam się z Tobą i absolutnie nie zgadzam! I jeszcze chcę Ci zapowiedzieć, że poruszyłeś temat, który będzie Cię nękał całe życie....W przenośni i dosłownie.

Naukowo i teoretycznie; to tylko emocja. Psychologia wskazuje poczucie zadowolenia i rozbawienie jako elementy tzw. poczucia szczęścia.

Poeci troszkę inaczej. Szymborska: „Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie, na jakim świecie się żyje”..

Jeszcze filozofia: doświadczenia oceniane przez podmiot jako pozytywne.I tyle dydaktyki. Teraz ja.

Każdego dnia powodów do szczęścia wiele. Póki żyjemy. Paradoksalnie po wielu latach stwierdzam, że nie sztuką być szczęśliwym. Sztuką to rozumieć, czuć, cieszyć się i definiować. Jak Ty teraz...
Nie jest stałe...więc tym bardziej gdy jest- powinno radować. Powinno.... Ludzie boją się mówić, że są szczęśliwi...jakby nie chcieli zapeszyć. W duchu tak czują, ale nie powiedzą. Może boimy się szczęścia? Może tak jesteśmy wychowani, że bardziej przystoi nam oblicze zatroskanego i skołowanego życiem, bo twarz szczęściarza prowokuje i denerwuje innych?
Tymczasem szczęście jak piszesz- głęboko schowane w nas i powinno być tym pielęgnowanym- ale tez świadomym stanem. Jestem szczęśliwy- bo kocham. Jestem szczęśliwy- bo jestem zdrowy. Jestem szczęśliwy- bo dobrze mi się wiedzie. Jestem szczęśliwy- bo robię to, co lubię. Jestem szczęśliwy bo...

Jestem szczęśliwy...- jak trudno tak powiedzieć.



Nie jest nam dane na zawsze...może stąd ten strach...choć człowiek powinien- gdy już ono jest- skupiać się na tym, że jest...a nie bać, że minie...

No i jeszcze ta niezwykła umiejętność dzielenia się nim....dostałam kiedyś kartkę od znajomych z zagranicy- Chcielibyśmy podzielić się naszym szczęściem...na świat przyszła nasza córeczka.... Uśmiechnęłam się pamiętam. Jak fajnie, gdy ktoś nam mówi, słuchaj, jestem szczęśliwy- jakby jakaś część jego stanu spływała na nas. Ale to takie rzadkie....
Wielu- mam wrażenie- chowa je głęboko do swojej kieszeni. Obawia się, że spotka się z zazdrością i nienawiścią. Taka małość najbardziej mnie przeraża...Albo sytuacje, gdy ktoś skacze do góry, a ktoś inny szuka argumentu, by mu to skakanie popsuć...słowem...decyzją...czynem....opinią...




Uwielbiam , gdy z twarzy rozmówcy bije radość i uśmiech. To mnie też uszczęśliwia. Tak jak w poniedziałek, wpadłeś do mojego gabinetu, wyciągnąłeś maszynopis....Mat- Ty aż błyszczałeś! Siedzieć dwa tygodnie nad maszyną do pisania i mozolnie literka po literce przepisywać wiersze, ze zdrętwiałym karkiem...po to, by dać je do czytania kilku osobom? Szczęście? Ależ tak....to jest właśnie ono....samo pisanie, przygotowanie papieru...a potem to zawijanie w szary papier...i ta podróż w plecaku...i wreszcie przekazanie czytelnikowi do rąk własnych.....Szczęście to proces. Jak ja teraz. Kawa....poranek wolny....pisanie fancy...



Chwytać te sekundy, minuty, godziny...nie pozwalać ot tak bez sensu ulatywać dniom...zbierać pamiątki po miejscach i ludziach ważnych, na koniec dnia zamknąć oczy i przypomnieć sobie ile spotkało mnie miłych rzeczy.... Mieć komu o tym powiedzieć... 
Kochać coś...Kogoś...żyć....czuć...poznawać...tworzyć...cokolwiek...

Takie proste to szczęście, prawda?


E. 



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz