„Jeszcze trochę czekaj. Jeszcze trochę, ja też nie
jestem szczęśliwy. ”
Marek Hłasko korespondując do Agnieszki Osieckiej
Zaczynam celowo od cytatu związanego ze szczęściem, choć
nie zwykłem pisać o szczęściu, ba wiem, że za każdym razem, gdy próbuję
pozbyć się myśli związanych ze szczęściem- kończy się to swoistą twórczą
porażką. Zdecydowanie mocniej i bardziej kurczowo trzymają się
mnie „ciemne” tematy, przepełnione smutkiem, niezrozumieniem, dekadentyzmem.
Ten typ tak ma- lubi poleżeć troszkę na gruzie i uderzać
myślami o najpodlejsze tematy. Masochizm? Być może.
Porównam to zatem do szaleństwa, bo nutka szaleństwa
zapewne dziś się jeszcze tu przewinie. A więc złapało mnie za uszy
pewne szaleństwo i nagle tematy przepełnione smutkiem, gdzieś uleciały.
Nie zaplanowałem na jak długo, ale chciałbym, żeby przychylny los jednak
odcedził mnie z zagotowanego kotła trosk. Obecnie mimo mrozu, porankami
powiewa dziwna aura wiosny, a ludzkie twarze zdają się być otwarciej
uśmiechnięte.

Czym jest dla mnie szczęście? To błahe, ale szczerze jest
to najtrudniejsza dywagacja, którą mógłbym kiedykolwiek spisać.
Z jednego prostego powodu, ja nadal nie wiem co mogłoby mnie sprowokować
do jednogłośnego określenia- bycia szczęśliwym. Tych chwil, ludzi, momentów
jest niezliczona ilość, lecz wszystkie to zamyka się w jednym bardzo
obszernym kufrze. Ściśnięte tak, bazują w tematyce kontaktu, nie tylko
werbalnego z inną osobą, ale kontaktu z samym sobą. Uważam, że
głupotą jest ślepe szukanie szczęścia w kimś, obarczania kogoś brzemieniem,
że to właśnie on ma dać nam szczęście. Dopóki sami nie odważymy się na
życiową decyzję: chcę być szczęśliwy! Dopóki sami nie sprowokujemy swojego
życia do pewnych zmian, nikt ani nic nie da nam tegoż upragnionego szczęścia.
Przeżyłem wiele nurtujących monologów, niezliczone ilości cichych
dni z własnym organizmem, a ściślej między dwoma organami- tym
popularnym sercem i tym nadal nieodkrytym- mózgiem.
„-A może czas w końcu zakochać się dziko, z pasją
i bez strachu? – szepnęło serce.
– Zabijesz nas oboje! – odpowiedział mózg. ”
Lubię ten cytat, jest w nim swoista doza ironii, która dokładnie odzwierciedla jak to jest bardzo niezrozumiałe w nas. Oczywiście miłość można definiować jako szczęście, ale to już tak oklepany temat, który pięknie opisywany jest zarówno w poezji jak i książkach typu romanse, must have na półkach romantyczek i romantyków. To uczucie może zapewnić coś znacznie słabszego i mniej wyniosłego niż miłość. Szczęście można odnaleźć, za przysłowiowym rogiem. Wystarczy bacznie wyglądać i przede wszystkim doceniać minimalne, zapominane iskierki w życiu. Odkrywać, że pojawia się ono w momencie, gdy poznajemy kogoś nowego i nagle okazuje się, że ta osoba już po paru wymienionych zdaniach, rozumie Cię tak symbiotycznie jak nigdy wcześniej nikt. Osoba, która znasz bardzo długo i wiesz, że jeśli świat znowu runie w gruzach, możesz pobiec i wskoczyć w ciepłe ramiona. Przyjaciele, rodzina, dziewczyna czy chłopak- ludzie… Choć jak wspominałem nie skupiajmy się tylko na obdarowywaniu szczęściem… Możemy przypominać sobie, że istniało ono na zatłoczonej werandzie z widokiem na morze, gdy kubek z wyjątkową kawą spoczywał na szklanym stoliku a brzęczące skutery szeleściły po drodze. A jeżeli istniało, pielęgnowane w nas może istnieć cały czas. Szczęściem może być poczucie, że żyje się w zgodzie z samym sobą, nie zaprzepaszcza się w codzienności swojej ludzkości, nie forsuje swojego organizmu i dąży do coraz to większego i lepszego samoudoskonalenia. Tym uczuciem może być wspomnienie, bardzo silne, które nas ukształtowało. Mam na myśli dzieciństwo. Oczywiście nie pokuszę się o jakiekolwiek generalizowanie. Nie wszyscy mieliśmy możliwość spędzenia dzieciństwa wraz z nonszalancką niewiedza, infantylną głupotą i uśmiechem od ucha do ucha. Część z nas mogła przecież dojrzewać z przymusu wcześniej, część z nas nie mogła sobie pozwolić na beztroskość i powolne odkrywanie świata w objęciach ramion kogoś starszego, mądrzejszego i dojrzalszego. Jednak dla mnie dzieciństwo jest idealnym synonimem szczęścia – bo nie oszukujmy się- szczęście to trochę takie zamroczenie, niewiedza, głupota. Dzieciństwo również takie jest. O wielu sprawach po prostu nie zdajemy sobie sprawy, ktoś trzyma na nas pod kloszem miłości w obawie, aby świat nas nie zrujnował. Klosz, który wraz z upływem lat podnosi się coraz to wyżej, tym samym stawiając nas przed coraz to nowymi życiowymi doświadczeniami.
Czasem jednak los bywa tak bardzo nieprzewidywalny, że jedna chwila, z pozoru bardzo oczywista i bardzo niespodziewana, staje się następnym stropem szczęścia. Jeden koncert, czy jedna nieokiełznana rozmowa, jedna, czasem powielana, podróż, jedyny tak ciepły deszcz, czy z pozoru znany a jednak zupełnie nieznany moment, gdy czujesz, że masz dość. Czego? Rozdrapywania, duszenia się i stania w miejscu. Kamikadze przebiśniegi jak zaklęte wyrastają w sercu, w którym „zimowa plucha”. Co wpływa na to wszystko? Proszę Pani szaleństwo i chęć! Marzą mi się dwie sytuacje. Mianowicie marzy mi się morze i marzy mi się odwilż, już bardzo fizyczna i bardzo prawdziwa. Szczęście też mi się marzy, ale przecież wszyscy jesteśmy „naiwnymi marzycielami”.
ps. Na umilenie zimy : Body & Soul - Amy Winehouse & Tony Bennett
M.
Odpisuję Ci po kilku dniach, wybacz. Nie mogłam w biegu. W tym ulotnym tylko znaczeniu- nie byłam szczęśliwa. Wiesz, gdy przeczytałam na podglądzie Twój tekst- uśmiechnęłam się. Mat znów wyciągnął armatę. Zgadzam się z Tobą i absolutnie nie zgadzam! I jeszcze chcę Ci zapowiedzieć, że poruszyłeś temat, który będzie Cię nękał całe życie....W przenośni i dosłownie.
Naukowo i teoretycznie; to tylko emocja. Psychologia wskazuje poczucie zadowolenia i rozbawienie jako elementy tzw. poczucia szczęścia.
Poeci troszkę inaczej. Szymborska: „Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie, na jakim świecie się żyje”..
Jeszcze filozofia: doświadczenia oceniane przez podmiot jako pozytywne.I tyle dydaktyki. Teraz ja.
Każdego dnia powodów do szczęścia wiele. Póki żyjemy. Paradoksalnie po wielu latach stwierdzam, że nie sztuką być szczęśliwym. Sztuką to rozumieć, czuć, cieszyć się i definiować. Jak Ty teraz...
Nie jest stałe...więc tym bardziej gdy jest- powinno radować. Powinno.... Ludzie boją się mówić, że są szczęśliwi...jakby nie chcieli zapeszyć. W duchu tak czują, ale nie powiedzą. Może boimy się szczęścia? Może tak jesteśmy wychowani, że bardziej przystoi nam oblicze zatroskanego i skołowanego życiem, bo twarz szczęściarza prowokuje i denerwuje innych?
Tymczasem szczęście jak piszesz- głęboko schowane w nas i powinno być tym pielęgnowanym- ale tez świadomym stanem. Jestem szczęśliwy- bo kocham. Jestem szczęśliwy- bo jestem zdrowy. Jestem szczęśliwy- bo dobrze mi się wiedzie. Jestem szczęśliwy- bo robię to, co lubię. Jestem szczęśliwy bo...
Jestem szczęśliwy...- jak trudno tak powiedzieć.
Nie jest nam dane na zawsze...może stąd ten strach...choć człowiek powinien- gdy już ono jest- skupiać się na tym, że jest...a nie bać, że minie...
No i jeszcze ta niezwykła umiejętność dzielenia się nim....dostałam kiedyś kartkę od znajomych z zagranicy- Chcielibyśmy podzielić się naszym szczęściem...na świat przyszła nasza córeczka.... Uśmiechnęłam się pamiętam. Jak fajnie, gdy ktoś nam mówi, słuchaj, jestem szczęśliwy- jakby jakaś część jego stanu spływała na nas. Ale to takie rzadkie....
Wielu- mam wrażenie- chowa je głęboko do swojej kieszeni. Obawia się, że spotka się z zazdrością i nienawiścią. Taka małość najbardziej mnie przeraża...Albo sytuacje, gdy ktoś skacze do góry, a ktoś inny szuka argumentu, by mu to skakanie popsuć...słowem...decyzją...czynem....opinią...

Uwielbiam , gdy z twarzy rozmówcy bije radość i uśmiech. To mnie też uszczęśliwia. Tak jak w poniedziałek, wpadłeś do mojego gabinetu, wyciągnąłeś maszynopis....Mat- Ty aż błyszczałeś! Siedzieć dwa tygodnie nad maszyną do pisania i mozolnie literka po literce przepisywać wiersze, ze zdrętwiałym karkiem...po to, by dać je do czytania kilku osobom? Szczęście? Ależ tak....to jest właśnie ono....samo pisanie, przygotowanie papieru...a potem to zawijanie w szary papier...i ta podróż w plecaku...i wreszcie przekazanie czytelnikowi do rąk własnych.....Szczęście to proces. Jak ja teraz. Kawa....poranek wolny....pisanie fancy...
Chwytać te sekundy, minuty, godziny...nie pozwalać ot tak bez sensu ulatywać dniom...zbierać pamiątki po miejscach i ludziach ważnych, na koniec dnia zamknąć oczy i przypomnieć sobie ile spotkało mnie miłych rzeczy.... Mieć komu o tym powiedzieć...
Kochać coś...Kogoś...żyć....czuć...poznawać...tworzyć...cokolwiek...
Takie proste to szczęście, prawda?
E.
Odpisuję Ci po kilku dniach, wybacz. Nie mogłam w biegu. W tym ulotnym tylko znaczeniu- nie byłam szczęśliwa. Wiesz, gdy przeczytałam na podglądzie Twój tekst- uśmiechnęłam się. Mat znów wyciągnął armatę. Zgadzam się z Tobą i absolutnie nie zgadzam! I jeszcze chcę Ci zapowiedzieć, że poruszyłeś temat, który będzie Cię nękał całe życie....W przenośni i dosłownie.
Naukowo i teoretycznie; to tylko emocja. Psychologia wskazuje poczucie zadowolenia i rozbawienie jako elementy tzw. poczucia szczęścia.
Poeci troszkę inaczej. Szymborska: „Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie, na jakim świecie się żyje”..
Jeszcze filozofia: doświadczenia oceniane przez podmiot jako pozytywne.I tyle dydaktyki. Teraz ja.
Każdego dnia powodów do szczęścia wiele. Póki żyjemy. Paradoksalnie po wielu latach stwierdzam, że nie sztuką być szczęśliwym. Sztuką to rozumieć, czuć, cieszyć się i definiować. Jak Ty teraz...
Nie jest stałe...więc tym bardziej gdy jest- powinno radować. Powinno.... Ludzie boją się mówić, że są szczęśliwi...jakby nie chcieli zapeszyć. W duchu tak czują, ale nie powiedzą. Może boimy się szczęścia? Może tak jesteśmy wychowani, że bardziej przystoi nam oblicze zatroskanego i skołowanego życiem, bo twarz szczęściarza prowokuje i denerwuje innych?
Tymczasem szczęście jak piszesz- głęboko schowane w nas i powinno być tym pielęgnowanym- ale tez świadomym stanem. Jestem szczęśliwy- bo kocham. Jestem szczęśliwy- bo jestem zdrowy. Jestem szczęśliwy- bo dobrze mi się wiedzie. Jestem szczęśliwy- bo robię to, co lubię. Jestem szczęśliwy bo...
Jestem szczęśliwy...- jak trudno tak powiedzieć.
Nie jest nam dane na zawsze...może stąd ten strach...choć człowiek powinien- gdy już ono jest- skupiać się na tym, że jest...a nie bać, że minie...
No i jeszcze ta niezwykła umiejętność dzielenia się nim....dostałam kiedyś kartkę od znajomych z zagranicy- Chcielibyśmy podzielić się naszym szczęściem...na świat przyszła nasza córeczka.... Uśmiechnęłam się pamiętam. Jak fajnie, gdy ktoś nam mówi, słuchaj, jestem szczęśliwy- jakby jakaś część jego stanu spływała na nas. Ale to takie rzadkie....
Wielu- mam wrażenie- chowa je głęboko do swojej kieszeni. Obawia się, że spotka się z zazdrością i nienawiścią. Taka małość najbardziej mnie przeraża...Albo sytuacje, gdy ktoś skacze do góry, a ktoś inny szuka argumentu, by mu to skakanie popsuć...słowem...decyzją...czynem....opinią...

Uwielbiam , gdy z twarzy rozmówcy bije radość i uśmiech. To mnie też uszczęśliwia. Tak jak w poniedziałek, wpadłeś do mojego gabinetu, wyciągnąłeś maszynopis....Mat- Ty aż błyszczałeś! Siedzieć dwa tygodnie nad maszyną do pisania i mozolnie literka po literce przepisywać wiersze, ze zdrętwiałym karkiem...po to, by dać je do czytania kilku osobom? Szczęście? Ależ tak....to jest właśnie ono....samo pisanie, przygotowanie papieru...a potem to zawijanie w szary papier...i ta podróż w plecaku...i wreszcie przekazanie czytelnikowi do rąk własnych.....Szczęście to proces. Jak ja teraz. Kawa....poranek wolny....pisanie fancy...
Chwytać te sekundy, minuty, godziny...nie pozwalać ot tak bez sensu ulatywać dniom...zbierać pamiątki po miejscach i ludziach ważnych, na koniec dnia zamknąć oczy i przypomnieć sobie ile spotkało mnie miłych rzeczy.... Mieć komu o tym powiedzieć...
Kochać coś...Kogoś...żyć....czuć...poznawać...tworzyć...cokolwiek...
Takie proste to szczęście, prawda?
E.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz