piątek, 20 stycznia 2017

12. o balu nad balami!



Dzie­ń/noc bar­dzo dobry! 

Pani Elż­bieto stało się! Już po pra­wie czte­rech latach wspól­nego pobytu w szkole, przy­szedł czas na noc nie­sa­mo­witą, nie­oczy­wi­stą, pierw­szą tak wynio­słą i wspa­niałą, jaką jest noc stud­niów­kowa. Tygod­nie przy­go­to­wań, nego­cja­cji, lata­nia w prze­stwo­rzach i dosłow­nie pomię­dzy ludźmi, by wszystko mogło zostać sta­ran­nie i skru­pu­lat­nie zapięte przy­sło­wiowo „na ostatni guzik”. Udało się?

Cóż... skrom­no­ścią nie grze­szę, oczy­wi­ście, że się udało! To była naj­wspa­nial­sza noc, jaką mogłem prze­żyć a jed­no­cze­śnie sobie wyma­rzyć, to była jedyna taka noc, gdzie odziany w gar­ni­tur poczu­łem się jak facet, który mógłby zdo­być świat. Niczym w wysokobudże­to­wym fil­mie akcji, mógł­bym ganiać ratu­jąc cały świat, a Tina Tur­ner mogłaby śpie­wać Gol­de­n Eye… Tak wła­śnie się czu­łem, mimo „nie­mę­skiego” wzru­sze­nia, pod­czas cho­ciażby Pani prze­mowy, czy pierw­szych dźwię­ków polo­neza.



I tu na chwi­leczkę się zatrzy­mam. W czasie prób feno­menu tego tańca zbyt­nio nie rozu­mia­łem, dobrze Pani wie, że nie jestem tra­dy­cjo­na­li­stą, więc i tra­dy­cje nie mają większego dla mnie znaczenia. Jed­nak tej fina­ło­wej nocy, gdy wszy­scy wyglądaliśmy tak, że moje oczy pękały ze zdu­mie­nia, poczu­łem, że gęsia skóra rozchodzi się nawet po twa­rzy. Dla­czego? Trudno mi stwier­dzić, ale poczu­łem, że to jeden z tych momen­tów, które warto będzie pie­lę­gno­wać w gło­wie przez resztę życia. Moją prawą dłoń ści­skała dziew­czyna- a wła­ści­wie już kobieta, którą darzę olbrzy­mią, ogar­nia­jącą mnie całego przyjacielską miłością, a także sza­cunkiem i sym­pa­tią. Osoba, która nie raz, nie dwa „sko­pała mi tyłek”, bym mógł się podnieść z gleby i iść dalej. Oddana przy­ja­ciółka, z którą mia­łem moż­li­wość speł­nia­nia swo­ich pasji, z którą wygry­wa­łem i prze­gry­wa­łem, ale zawsze razem. Nasza rela­cja zro­dziła się wła­śnie w murach naszej szkoły. Z pozoru dwie osoby, które cał­ko­wi­cie do sie­bie nie paso­wały, które miały tak odmienne spo­jrzenie na ludzi i cały ota­cza­jący świat, że uwa­żam to za nie­by­wały cud, że dziś nawet pod­czas kilkudnio­wej zimo­wej prze­rwy, roz­łąki, zaczy­nam za Nią tęsk­nić. I śmieje się teraz w głos, choć nie mam tego w zwy­czaju, bo wspo­mi­nam pierw­szą klasę i moje jawne prze­ra­że­nie, lęk i strach, że taka „baba z jajami” będzie cho­dziła ze mną do klasy. Cóż, ponow­nie to napi­szę, nie raz nie dwa oka­zy­wało się, że jest nie­bo­tycz­nie sil­niej­sza ode mnie. Tej nocy, gdy ści­ska­łem jej dłoń i kro­czy­li­śmy razem przy­ta­ku­jąc „na trzy”- ona- reago­wała pięk­nym, non­sza­lanc­kim uśmie­chem, ja- omal nie stra­ci­łem rów­no­wagi myśląc ile gałek ocznych sku­pia się mię­dzy innymi na mnie.

Mimo stresu, który bul­go­tał w prze­stwo­rzach żołądka, zrozu­mia­łem – tak to jest to! To ten wynio­sły, nie­praw­do­po­dob­nie jedyny taki moment. Póź­niej chciałem ode­tchnąć, wzią­łem pod rękę moją „drugą szkolną Matkę” i ruszy­łem ku dru­giemu polo­ne­zowi. No cóż. nie ode­tchną­łem, nie wylu­zo­wa­łem się, bro­ni­łem powieki, by nie pękły pod naci­skiem wzru­sze­nia. Co zatem jest w tym tańcu tak sil­nego, że roz­wa­lił mnie na łopatki?  Dokład­nie to samo co w tej nocy. 
Moż­li­wość podzi­wia­nia i bacz­nego oglą­da­nia osób, które przez te ostat­nie lata życia coś wnio­sły do mojego życia. Mniej lub wię­cej, ale wnio­sły. Budo­wały nie tylko mnie, ale każ­dego z nas. Wycią­gały z nas to o czym zapo­mi­na­li­śmy, to, o czym nie mie­li­śmy poję­cia. Tak jak już wspo­mi­na­łem kilka dni temu. Szkoła śred­nia to etap, dla nas ludzi, naj­praw­do­po­dob­niej naj­waż­niej­szy. Doj­rze­wamy i two­rzymy wokół swój świat. Mamy nie­po­jęte szczę­ście, że ten fun­da­ment doro­słego życia, budo­wany był przez takie osoby jak moi szkolni zna­jomi, przy­ja­ciele i przede wszyst­kim kadra nauczy­ciel­ska. I nie stu­kam tego ciągu lite­rek, by komu­kol­wiek się pod­li­zać. Ja się nie łaszę, ja to po pro­stu czuję. Czuję szczę­ście i wzru­sze­nie, bo gdyby nie ludzie, któ­rzy „spra­wo­wali nade mną wła­dzę”, któ­rzy cza­sem umy­śl­nie trzy­mali w ryzach, a cza­sem wyga­niali na głę­boką wodę, nie byłbym teraz Matem Mosialą, który ma głowę pełną ambi­cji i marzeń. Oczy­wi­ście znów podzię­kuję, pisa­li­śmy o tym, to słowo jest tak ważne, zatem dzię­kuję Wszyst­kim i dzię­kuję Pani.


Ta noc mocno prze­ko­nała mnie, że dla takich chwil warto żyć. Dla wspól­nych wspo­mnień, uści­sków, tań­ców, krzy­ków pod­czas „Hej za rok matura!” i wszyst­kich tych- można powie­dzieć idio­tycz­nie bła­hych, ale jakże waż­nych momen­tów wspól­noty. Tej nocy były przy mnie nie­mal wszyst­kie naj­waż­niej­sze osoby w moim życiu. Rodzina, która doglądała polo­neza, part­nerka, którą znam i kocham jak sio­strę już od trzy­na­stu lat, nauczy­ciele, któ­rych trak­tuję prawie jak przy­ja­ciół, klasa i inni przy­szli absol­wenci szkoły. „Za ple­cami” wzrok sku­piali moi Rodzice i to nie jest tak, że to oni chcieli być tej nocy ze mną, to nie jest tak, że ktoś im to naka­zał. Gdy poja­wiła się suge­stia, że ktoś z rodzi­ców powi­nien przyjść od razu pomy­śla­łem o mojej Mamie i Tacie. Ja wiem, jestem w wieku, w którym rodzice mają w zwy­czaju odcho­dzić (dobro­wol­nie i umy­ślenie) w odstawkę, są pasee, i nie­do­rzeczne jest zapra­sza­nie ich na wspólne imprezy. No cóż, jestem odmień­cem nawet na tym polu, bo ja swo­ich Rodzi­ców uwiel­biam i nie wyobra­ża­łem sobie, że w tej, naj­waż­niej­szej jak dotych­czas dla mnie nocy, mogłoby ich zabrak­nąć. Byli, czu­wali i świet­nie się ze mną bawili. Oni nie są tylko typo­wymi, sche­ma­tycz­nymi rodzi­cami, są moimi przy­ja­ciółmi, któ­rych nie mogło zabrak­nąć tej magicznej nocy przy mnie.






Opo­wie­ści tych stud­niów­ko­wych- jak i tych przedstud­niów­ko­wych- jest ogrom, zży­li­śmy się jak to zwy­kle jest w zwy­czaju na końcu. No cóż, nie oszu­kujmy się, stud­niówka to ostatni przy­sta­nek, z któ­rego ruszamy pew­nym kro­kiem ku naj­waż­niej­szemu- naszemu wła­snemu egza­mi­nowi doj­rza­ło­ści. To zwień­cze­nie naszego wcze­śnie doj­rza­łego życia. Moment, w któ­rym odle­cimy i zaczniemy reali­zo­wać sie­bie, swoje plany i marze­nia. Porzu­ca­jąc już gniazdo, rodzime domy i dotych­czasowe szkoły. Lecz nie myślę o tym jako o końcu, nawet jako o początku. To następny level, następny etap, który roz­po­czął się od nie­by­wale nie­ska­zi­tel­nych cud­nych momen­tów, które pie­lę­gno­wać będę już naj­pew­niej na zawsze… no może naj­pierw ule­czę głos i zakwasy w nogach ;) 

Na koniec- a wła­ściwe od tego powinna rozpocząć się moja dzi­siej­sza wypo­wiedź do Pani. Zaha­cza Pani o mój uko­chany Hey, ba, o moją ulu­bioną pio­senkę z ostat­niej płyty- Błysk „2015”. Hmm „Gałę­zie prze­pta­szone” swoją drogą tylko Pani Nosow­ska albo Pani Osiecka mogłyby pokusić się do  uży­cia takiej meta­fory, która z pew­no­ścią może być rozumiana przez nas słu­cha­cza w każdy moż­liwy i swo­bodny spo­sób. Oczy­wi­ście cała pio­senka to maj­stersz­tyk słowa, porów­nań i meta­for. Pio­senka o zmia­nach, ale i o prze­mi­ja­niu, tylko tym razem już nie tak bole­snym i depre­syj­nym jak Kasia ma w zwy­czaju. „Gałę­zie prze­pta­szone” dla mnie są niczym innym jak świa­tem, wypeł­nio­nym skrzęt­nie po brzegi nami-ludźmi, któ­rzy nie zdo­łali, bądź szcze­rze nie chcieli „odle­cieć” z powierzchni. Zostali wśród nas, czę­sto wariu­jąc przez zerwa­nie ze sche­ma­tem cią­głych zmian w życiu. Ustat­ko­wa­nie? Norma? Rutyna? Coś w tym rodzaju-zapewne, jed­nak czy na zawsze, czy na długo? Wąt­pię. Dziś, gdyby miała zostać zapi­sana pio­senka 2016, zapewne meta­fora świad­czy­łaby o tym, ilu ludziom mimo tego „prze­pta­sze­nia” nie udało się zako­rze­nić na długo. Odle­cie­li… tym razem bez­pow­rot­nie.

W bar­dziej przy­ziem­nym zna­cze­niu to odzwier­cie­dle­nie naszego roku 2015, gdy sys­tem pogo­dowy wario­wał, a ptaki (już bez meta­fory) nie potrze­bo­wały odla­ty­wać, mogły ten jeden raz zostać u sie­bie. „Czy to natury akt ter­roru prze­dziwny?” zapewne tak, cały tam­ten rok był jed­nym wiel­kim aktem nie­zro­zu­mie­nia, cho­ciażby dla nas ludzi i dla zwie­rząt, z któ­rymi przy­szło nam dzie­lić ląd. Zgub­ność pomię­dzy tym co znamy i czego ocze­ku­jemy a tym co daje nam życie i świat. Nie­pew­ność i „rzu­ca­nie mostów przez fosę” o któ­rych rów­nież piszę Nosow­ska. Czy dziś na­dal jeste­śmy wspól­nie na prze­pta­szonej gałęzi? My a wła­ści­wie ja- jesz­cze tak. Gdzie będę wio­sną? Tu znowu prze­niosę się do myśli, które zano­to­wa­łem u góry, czas pokaże. Być może odfrunę:


Leć pta­szyno w świat, nie oglą­daj się
Ja już zwal­niam lot, przy gnie­ździe będę krę­cić się



Hey – „Lil­lia, kula i cyr­kiel” – „Do ryce­rzy, do szlachty, do miesz­czan”.


 ps. Zdjęcia z balu nad balem. Opisy z przymróżeniem oka ;) 

M.






Mogłabym bez końca powtarzać: a nie mówiłam! :) - ale Twój wpis jest pełen radości, spontaniczności, emocji, nie mogę więc odpowiedzieć z pozycji mentora, muszę wyjść z roli wszystkowiedzącej i doświadczonej....
Tak, to był piękny bal i bardzo się cieszę, że zrozumiałeś wszystko. To trochę jak inicjacja- bal debiutantów i dlatego zawsze przywiązujemy dużą wagę i do nastroju i zachowania. Zatańczyć poloneza to zaszczyt. Tak go wykonaliście i byłam z Was niezmiernie dumna, szczególnie wtedy, gdy pochwały padały z ust osób, które były obserwatorami.

Niewiele osób w gruncie rzeczy zdaje sobie sprawę z tego jak istotne jest to, co dzieje się między nauczycielami i uczniami w okresie Waszego pobytu pod naszymi skrzydłami. Bagatelizujemy to często mówiąc: to tylko szkoła. Trzeba to przetrwać. Tymczasem zawsze na koniec dostrzegam zmianę, która zachodzi zupełnie jakby niezauważalnie...nie tylko w wyglądzie. Pojawia się ta przedziwna nić porozumienia, nie trzeba nic mówić, wystarczy spojrzenie, mały gest, grymas- i odczytujemy siebie bezbłędnie. Budujemy relację, która nigdy nie traci na powadze, czy szacunku, nawet wtedy gdy żartujemy z siebie bezlitośnie i wygłupiamy się. Kto wie jednak, czy to nie najlepsza droga i wybór. Przekazywać masę dobra pozytywnie, nie siląc się na sztuczny szacunek i sztuczną powagę. Wiele osób próbuje dociekać jaki jest ten nasz przepis na fajną szkołę. A ja zawsze powtarzam: relacje, ludzie, emocje. Wy za chwilę odejdziecie, wspomnienia wyblakną, inne doświadczenia będą tymi najważniejszymi... ale... przepis na to, by ten czas też został jest prosty: ludzie. To co nam dali, to co im daliśmy. Znam nauczycieli, którzy mówią, że nie płącą im za to, by uczniów lubić. A ja się zastanawiam, czy można się czegoś nauczyć od człowieka, zapamiętać go, gdy nie lubi tego co robi?



Ta nasza edukacja jest mocno niedoskonała, programy nauczania, wychowawcze, profilaktyczne...przepisy, standardy, wymagania...łatwo się w tym wszystkim zagubić albo powiedzieć, że to jest najważniejsze. I co z tego zostanie? Niewielu tak naprawdę ludzi wskazuje na szkołę średnią jako jakieś ważne podstawy. A mi się co rusz zdarza, że absolwent po latach wspomina nasz czas dobrze, a pamięta Pani jak Pani powiedziała mi, że...Pewnie, ze nie pamiętam. Może to nawet zmyślona opowieść. Cieszy mnie jednak, że samo wspomnienie jest pozytywną emocją, Czas określany jako dobry, a przecież nasze życie składa się z tych dobrych i tych złych czasów. Chciałabym bardzo, żeby szkoła zostawała po stronie Dobra... ale to wciąż jednak wielkie marzenie...

Polecam wszystkim Twój artykuł na youngface.tv (link) o akceptacji i tolerancji. Martwię się trochę tym, że wzmaga się wokół mowa nienawiści, agresja, że jest dużo większe przyzwolenie na to, by ludzi oceniać według poglądów, orientacji, wartości, wylewać czerwoną farbę na drzwi i wykrzykiwać straszne słowa, a konflikty wychodzą już na ulicę. Boję się, że latami będziemy chorować po tym wszystkim...martwię się o młode pokolenie, że nie nauczyliśmy Was jednak nazywać rzeczy po imieniu, oddzielać kłamstwo od prawdy, a przede wszystkim chronić przed manipulacją. Martwię się o tę polską szkołę...czy będziemy tworzyć, czy już tylko odtwarzać, czy narzucać myśli, czy uczyć myśleć...

Z drugiej strony jak przypomnę sobie ten bal...to piękne podejście do tradycji , tę powagę, to uspokajam się, że młodzi ludzie mimo wszystko są mądrzejsi i lepsi niż próbują nam wmówić publicyści.



Przeptaszone gałęzie...rozumiem podobnie. Bywam zmęczona ludźmi, a jednak wciąż szukam inspiracji i pasji...a w nich to przecież znajduję. To ludzie tworzą muzykę, piszą wiersze, wygłaszają wykłady, projektują wnętrza. To ludzie podają mi w kawiarni przepyszną kawę i wykładają w sklepie towar na półki... 
Nie chcę i nikomu nie życzę stanu, by odwracał z niechęcią wzrok od przeptaszonych gałęzi.... 

Na studniówce wyglądałeś pięknie. No i chyba już mi tak zostanie... że Mały Książe podróżujący przez planety w poszukiwaniu odpowiedzi na kilka prostych pytań - to Ty. Sam zresztą tak się nazwałeś :)



E. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz