środa, 30 listopada 2016

06. o książkach, literaturze, fascynacjach


Dobry śnieżny wieczór...

Zdecydowanie zbyt długo nas tu nie było. Nieprawdaż? Szczerze to zdążyłem się już obłędnie stęsknić. Przyzwyczaiła mnie trochę Pani do frywolnego upustu myśli i emocji, do szybkich i autentycznych odpowiedzi. W listopadowe wieczory brakuje rozmówcy, baaa- brakuje słuchacza, który chciałby posłuchać czasem infantylnego narzekania- czy opowieści, tych rutynowych, codziennych, przewidywalnych... Cóż, taka to pora, że wychodzimy z domu nocą, wracamy nocą. Mijamy się, zakopani w literach, liczbach, rachunkach i powtórzeniach. Dzień się gdzieś zatraca, widzimy go z okien miejsca, w którym obficie przebywamy. Z utęsknieniem spoglądamy na chwilowe przebłyski słońca – ale jeszcze kilka przystanków i natrafimy znów na wiosnę.


Zanim jednak wiosna, musimy przetrwać w sobie jakoś tę zimę. Właściwie, jak to się stało, że dopadł nas już śnieg? Korony drzew w mgnieniu oka zrzuciły z siebie balast liści. Niespokojny wiatr porozrzucał je po polach- a nam arktyczny chłód dostarczył pierwsze białe śnieżyny, które delikatnie roztrzaskują się na szybach samochodów. Jak to się stało, że jeszcze wczoraj był sierpień, a ja starannie prasowałem koszulę na inauguracje roku, a dziś owijałem starannie zmarzniętą szyję ciepłym szalem? Czas przelatuje nam przez palce. Chwytamy tyle, ile jesteśmy w stanie złapać. Tylko czuję, że to nie wystarcza. To trochę tak jak ze śniegiem. Mała ilość w naszych rozgrzanych dłoniach nie ma szans na przetrwanie. Nasze Celsjusze roztopią delikatne płatki śniegu, a duża uformowana kula może przetrwać, ma szansę zwiększać swą objętość, ma możliwość zaistnienia i bycia czymś namacalnym. Dlatego myślę, że nasza codzienność i powtarzalność- mimo częstego naszego znudzenia i przyzwyczajenia, nie powinna tak łatwo umykać nam między palcami. Z tej rutyny można wyciągnąć zasadniczo bardzo wiele, indywidualnie stworzyć coś, co może zaistnieć. Wycisnąć maksimum, gdy czujemy, że zegar jak szalony mknie do przodu, gdy zdajemy sobie sprawę, że tak niewiele już zostało. Nikt tego czasu nie rozciągnie. Prawda?

Choć istnieją pewne zabiegi, które zdają się obdarzać pauzą nasz czas, na krótką chwilę, na wyłączność… Dziś oboje zdecydowaliśmy się taką pauzę. Pytałem Panią ostatnio o to, czy w nas istnieje jeszcze umiejętność cieszenia się z tak przyziemnych i oczywistych momentów. Cóż, przyznam trudne pytanie, na które chyba nie oczekiwałem jednoznacznej odpowiedzi. Jednak wzięła mnie Pani pod włos i tym razem zabrała mnie Pani w miejsce, w którym zwykła czuć się jak ,, w domu ‘’. Gdzież indziej będzie lepiej polonistce niż wśród książek!?? Tak się składa, że ja również uwielbiam czytać. Zapewne moje doświadczenie czytelnicze w porównaniu do Pani to tylko zakryte dno studni , ale przecież każde następne przeczytane zdanie- to kolejne już doświadczenie. Dzisiejsze doświadczenie było na pozór bardzo oczywiste. Dwójka ludzi, drewniany stary stół- a na nim piękne filiżanki i stos książek. Zatem zapewne jest Pani ciekawa, co mnie w nim urzekło?

Otóż dziś nie rozmawiamy już przesadnie o książkach. Czasem ewentualnie wspomnimy komuś, że ostatnio na naszej ,,tapecie’’ przewinęła się ,, spoko książka’’ i na tym koniec. Nikt już nie skupia się na tym, że jakaś książka wniosła coś do jego życia, że zmieniła jego myślenie, czy też w pewien sposób pomogła. Dlatego Pani pomysł przyjąłem z olbrzymią przyjemnością i ciekawością. Wymienić się swoimi top of the top. Długo się nie zastanawiałem, Pani również. Cóż... wybory były dość osobiste, a tytuły-  myślę, że silnie spójne z nami. Śmiem twierdzić, że już dość intensywnie poznaliśmy swoją estetykę i tematykę, która może wnieść coś do naszego życia. Tym sposobem dostała Pani ode mnie ,, Bierki ‘’ Szczygielskiego a ja ,, Nieznośną lekkość bytu ‘’ Kundery.  Myślę, że po wspólnym przeczytaniu stworzymy następną fancy!

Wracając jednak do tego miłego popołudnia, gdy za oknem zbierało się na szarówkę, poczułem się trochę jak w innej epoce. Zapomniałem, że istnieje coś takiego jak telefon, Internet … codzienność. Byłem w jednej z tych francuskich kawiarni, o których opowiadała Pani przy okazji Saint’a Exupery’ego i nurtu egzystencjalnego. Byłem gdzieś w pociągu, pomiędzy Paryżem a Warszawą czytając list, pełen gry słów- jak Jeremi zwykł pisać z Osiecką.

Najwidoczniej niewiele nam trzeba i wcale nie musimy uciekać zbyt daleko, poświęcając niebotyczne sumy i olbrzymie ilości czasu. Może właśnie w tym sęk, że brakuje nam tej zapomnianej przyjemności w czytaniu, opowiadaniu, pisaniu i słuchaniu. Może winniśmy wrócić do podstaw i cieszyć się z tak zapomnianych i odrzuconych dziś już listów czy pocztówek. Jedno jest pewne: dzisiejsza symboliczna kawa, podana w przepięknych filiżankach, na genialnym retro stole- była ucieleśnieniem tego, za czym tęsknie, a może tęsknimy wszyscy?











I przypadkiem otwieram książkę od Pani i trafiam na stronę 123, na której widać zakreślenie czarnym piórem …
,, […] Ludzie najczęściej uciekają przed swymi zmartwieniami w przyszłość. Wyobrażają sobie na drodze czasu linię, poza którą ich dzisiejsze zmartwienie przestaje istnieć. […] ‘’ – cóż, właśnie mnie Pani kupiła!



M.







Zacznę od tego, że brakowało mi fancy. Przygniotły nas obowiązki. Jesień stała się zimą. Napisałeś o tym tak poetycko...

Umówiliśmy się, że pokażemy sobie swoje książki. Pokaż mi co czytasz, co Cię fascynuje w lekturze-  a powiem Ci kim jesteś? Trochę tak….Tych książek tyle mam… są wszędzie…na biurku, na poddaszu, przy kominku, na stole, w kuchni na parapecie, pod łóżkiem, przy łóżku…różne… nie umiałabym bez nich żyć. Bez nich mój dom byłby pusty…

Ale opowiem Ci o trzech. 
„Człowiek przeżywa wszystko po raz pierwszy i bez przygotowania. To tak, jakby aktor grał przedstawienie bez żadnej próby. Cóż może być warte życie, jeśli pierwsza próba już jest życiem ostatecznym? Dlatego życie zawsze przypomina szkic. Ale nawet szkic nie jest właściwym określeniem, bo szkic to zawsze zarys czegoś, przygotowanie do obrazu, gdy tymczasem szkic, jakim jest nasze życie, to szkic bez obrazu, szkic do czegoś, czego nie będzie.”
To cytat z „Nieznośnej lekkości bytu” Milana Kundery. Wracam do tej książki zawsze, gdy zapętlam się i czuję, jakbym nic nie rozumiała. Kundera tłumaczy mi, że mogę się mylić, że w nasze życie wpisany jest błąd. To tylko szkic…gdybyśmy mogli wszystko powtórzyć- to byłaby utopia. „Życie ludzkie dzieje się tylko raz i dlatego nigdy nie będziemy mogli stwierdzić, która z naszych decyzji była słuszna, a która zła, ponieważ w danej sytuacji mogliśmy decydować tylko jeden raz. Nie dano nam żadnego drugiego, trzeciego, czwartego życia, abyśmy mogli porównać konsekwencje różnych decyzji.” Rozmawialiśmy już o tym, że warto skupić się na przeżywaniu tu i teraz. O tym też pisze Kundera.

I o miłości Mat- ale jak! W atmosferze czarno – białej codzienności, która jednak nie ma nic wspólnego z …kiczem.  Bo miłość- bynajmniej ta ważna, niesie zawsze za sobą przeżycia jedyne i niepowtarzalne. Dlatego zawsze wydaje nam się, że kochamy bardziej i tak jak nikt wcześniej.
I coś w tym jest…
Jeszcze jeden cytat: „Ludzie byli najpierw hermafrodytami i bóg przedzielił każdego człowieka na dwie połowy, które od tego czasu błądzą po świecie szukając się nawzajem. Miłość jest tęsknotą po utraconej połowie nas samych”. Pisarz specjalnie napisał z małej litery „bóg” myśląc bardziej o idei początku…i nie chcąc ingerować za bardzo w kwestie religii. Mnie ujął także słowami o tym, że miłość jest wolnością, nie warto kochać inaczej, tak, by nas zniewalała…MA TWORZYĆ człowieka, nie niszczyć…

Druga to …Elizabeth Kerri Morton i jej ”Skandalistki”. 26 portretów kobiet, które naruszyły w swoich czasach zastaną hierarchię  i wydobyły się ze stereotypu…piekielnie inteligentne /Zelda Fitzgerald/, zdolne /Frida Kahlo/, bezkompromisowe / Grace O`Malley/. Niektóre zapłaciły potworną cenę za swoje niebanalne życie: szaleństwo, śmierć na stosie, odrzucenie, śmierć w samotności i biedzie. Wszystkie przetrwały w pamięci kolejnych pokoleń jako te, które historie swojego życia napisały inaczej… Jedna z nich, legendarna pilotka Amelia Earhart żyjąca w latach 1897-1937 napisała w swoim pamiętniku: „ Kiedy podejmuję się jakiegoś zadania na przekór losowi i wbrew wszystkim, czasami drżę na myśl o tym, że to właśnie kocham najbardziej”… Jej samolot, który nazwała…Electrą /sic!/ zaginął w odmętach Oceanu Spokojnego. Wraz z nią. Za pasję życia- zapłaciła życiem. „Żyła tak jakby była niezwyciężona, nieoczekiwanie okazała się śmiertelnikiem jak każdy z nas.” Mat wyobrażasz sobie co trzeba mieć w głowie, jaką być osobowością, by w 1937 r. odważyć się samolotem, w którym połowa materiałów była wykonana z drewna- zdecydować się na przelot dookoła kuli ziemskiej??? Moje „Skandalistki” są …. nieprzeciętne. Nie bały się. I to co mnie najbardziej ujmuje w tych historiach: żyły swoim życiem, a nie narzuconym przez innych….


I na koniec …arcydzieło. Zadziwię Cię. Tren IX Jana Kochanowskiego. Interpretacji wiele. A ja zawsze, gdy go czytam myślę sobie tak: nie mądruj się, jakbyś pozjadała wszystkie rozumy. Wszystkiego nie wiesz, a to, co wiesz, nie zawsze uchroni Cię od błędów…




Zostawiam Cię z „Nieznośną lekkością bytu”. Do Twoich „bierek” /pisanych z małej litery/ dobiorę się jeszcze dziś. W bibliotece powiedziałeś mi, że powinnam to przeczytać. Zerknęłam na opis.  „Tak naprawdę wszyscy marzymy o tym samym i tego samego pragniemy…”

Zwiodłam Cię do biblioteki. Dobre miejsce na kryjówkę Mat, bardzo dobre. Uciekaj tam czasem…


E.










30.11.2016 środa godzina: 16.15 woj. Opolskie 

środa, 9 listopada 2016

05. o wyborach, decyzjach i odwadze

Wieczór listopadowy w kuchni to był fantastyczny pomysł. Wystarczy rzeczywiście bardzo niewiele,  by oderwać się od niewesołych myśli. Zaskoczyłeś mnie pomysłem i produktami. Przyznam szczerze, że byłam przestraszona….nikt nie lubi kompromitacji ;) Dziękuję za lekcję, bo naprawdę poczułam się w tej Twojej kuchni jak uczeń. To, że poradziłam sobie z kaszą jaglaną i pestkami dyni to czysty przypadek, naprawdę, wierz mi...:)

Okazuje się jednak, że postawieni w obliczu trudnych sytuacji, zwłaszcza, gdy mamy ograniczony wybór- przy dobrej motywacji /choćby nawet tak marnej jak strach przed kompromitacją/- potrafimy poszukać w sobie i znaleźć zdolności, o których nie mamy na co dzień pojęcia. Napisałeś, że wybór kierunku kształcenia był w Twoim przypadku świadomy, ale według niektórych niewłaściwy. No proszę i tak oto sprowokowałeś mnie do rozważenia problemu wyboru. Każdego dnia stajemy przed wieloma. Rzadko wiemy na pewno. Częściej wahamy się i rozważamy. Ostatecznie coś wybieramy. I co dalej?
Nie wiemy Mat. Nadal nie wiemy, czy zrobiliśmy dobrze, czy źle, ale skupienie się wyłącznie na tym może całkowicie zniszczyć nasze życie… dziwię się często, że wielu z nas skupia się wyłącznie na tym, co by było gdyby…a nie na tym co jest. Bo chyba prawdziwy sens tkwi w tym, że po dokonaniu wyborów powinniśmy szukać w nich spełnienia. A nie wyłącznie negatywów.
Źle zrobiłeś, źle wybrałeś- cóż to za komunikaty? Raczej trzeba pytać: co zrobić, by było jednak dobrze, może coś poprawić, a może poszukać jednak w wyborze sensu i pewności. W końcu to zrobiliśmy z jakiegoś powodu…
Najprościej powiedzieć: źle wybrałem. Jest jeszcze inna strona: być może dziś nasz wybór wydaje się nietrafiony, ale przyszłość może przynieść zaskakujące zmiany i wtedy okazuje się, że nawet te złe wybory okazują się przydatne. Wiem, wiem, dość to ambwiwalentne...

Przechodzę jednak już do puenty. Nie wiemy wszystkiego. Kierujemy się stereotypami. Odważne decyzje wymagają naszej wewnętrznej siły i zgody na konsekwencje. Nie wiem czy najważniejsze jest, by móc zawsze z zadowoleniem powiedzieć: miałem rację.
Najważniejsze jest, by móc się sprawdzić, szczególnie w tych sytuacjach, które wymagają od nas odwagi i niestandardowego myślenia.


Ty połączyłeś kilka pasji- kuchnię, modę, sztukę, pisanie, styl życia. Dziś nie wiesz jeszcze, która w Twoim życiu będzie najważniejszym wyborem. Ale masz już fajne doświadczenia: gotowałeś w Akademii Kulinarnej, jesteś redaktorem w ogólnopolskich mediach, wydałeś tomik poezji, piszesz bloga ze swoją dyrektorką ;) Nie wiesz czy te wybory są właściwe, ale ich dokonałeś i wyciągasz z nich ile się da, ile możesz…
To jest chyba najważniejsze.

Bo całe nasze życie składa się z takich małych cegiełek, a ono samo - jak pisał mój ulubiony pisarz Milan Kundera- jest zaledwie szkicem, próbą….bez możliwości powtórzenia… więc jeśli już wybraliśmy cokolwiek powinniśmy w tym szukać sensu i nie poddać się strachowi, czy krytyce. Na wiecznym niezadowoleniu można tylko stracić zdrowie…

Trzeba szukać i mieć oczy szeroko otwarte Mat….



E.







Oczy szeroko otwarte- pisze Pani … moje oczy chyba są aż drapieżnie łakome. Cóż, może to właśnie młodość, ciekawość i nieposkromienie… Obłędnie kocham spoglądać na świat, mimo, że widzę w nim przecież tyle niesprawiedliwych, niewytłumaczalnych wad. Uwielbiam badać wzrokiem twarze a w nich historie, uczucia, przeżycia. Każda z nich tak bardzo inna, posiadająca na swoich rysach liczne indywidualne wygniecenia. Jak zapisane historie, jak przenoszony w kolejne miejsce bagaż życiowego doświadczenia … 
Doświadczenie, które powstawało przez nieoczywistą mieszankę bujnego losu i naszych osobistych wyborów. Przeróżnych wyborów i decyzji, często niepotrzebnych, często nieprzemyślanych lub tych przepełnionych świadomością i pewnością, wieńczące nasz olbrzymi sukces. 
Ja zwykłem powtarzać sobie, że nie ma złych wyborów, tudzież decyzji. Każda nasza decyzja, każdy następny krok ku zmianie coś powoduje, czasem coś niewidocznego, ale jednak… Nawet jeśli efekt, który w końcu przecież musi nastąpić, jest najpodlejszy i najmniej zadowalający, to przecież niesie za sobą pewne doświadczenia, a wszystkie nasze doświadczenia nas kształtują. Znowu zabrzmię melancholijnie i egzystencjalnie, ale cóż poradzić taki jestem i nie zamierzam chyba z tym walczyć. 



Bardzo mocno czuję, że właśnie te ,,złe’’ decyzje i ich rezultaty niosą dla nas ludzi największe doświadczenia. Gdy myślę o tych moich dziewiętnastu wiosnach to zdecydowanie częściej i bardziej skrupulatniej drążę te decyzje, które spowodowały, że na chwilę musiałem wrócić do pozycji embrionalnej, mocno pouderzać rękoma w ścianę – jak Pani wspominała (o której pisaliśmy tutaj [link]). Ale właśnie wtedy odradzałem się jak feniks z popiołu i mówiłem – hola hola Mat, tak nie może być, to twoje życie i tylko ty je zdołasz przeżyć – jak? Nadal nie wiem, ale tej niewiedzy pełnej ciekawości a wręcz łapczywości, tylko jedno może zaszkodzić. Ciągłe powracanie, rozdrapywanie i gdybanie, że może jednak powinienem zrobić inaczej. Ja dobrze wiem i Pani również, czasu nie zdołamy cofnąć, a to wszystko, co mamy dziś jest niczym innym jak zbiorem naszych wszelakich decyzji mocno wymieszanych z tym, co przygotował dla nas w ofercie nieokiełznany los. 
Oczywiście pewne jest to, że z każdej chybionej decyzji powinniśmy wyciągać wnioski, dokładać je starannie do naszego życiowego bagażu doświadczenia, lecz o nich nigdy nie zapominać. To bardzo pomaga, gdy zapada jesień, a latarnia za oknem nie daje w nocy spać. Myśli brzmią jak werble, potwornie głośno i właśnie wtedy otwieramy tę zakurzoną skrzynkę i przypominamy sobie – ... było gorzej, już raz się wykaraskałem, tym razem, nie mogę się poddać… Ktoś bardzo mądry powiedział mi kiedyś, że należy zrobić dwa kroki w tył, aby móc iść ciągle na przód. Nie powinniśmy zapominać o przeszłości, byłoby to z naszej strony bardzo niekoleżeńskie. Nie wypada nam zostawiać za sobą czegoś, co spowodowało, że dziś stąpamy po tym świecie właśnie tacy, a nie inni. 

Przeszłość starannie zatroszczyła się, a przynajmniej powinna zatroszczyć się o to, żeby któregoś dnia nie poczuć rozczarowania, że świat wcale nie jest taki kolorowy i oczywisty jak deklamuje pani z telewizji.  Moim zdaniem jest jeden aspekt, który niebywale pomoże nam w podejmowaniu wszelakich decyzji na przeróżnych płaszczyznach naszego życia. Nieustająca nauka i chęć zgłębiania naszej egzystencji.

Wewnętrznego poczucia kim jesteśmy, czego oczekujemy i czego już raczej nie warto się dotykać. 
Podjąłem raz tę najważniejszą decyzje, zresztą swego rodzaju bardzo nieoczywistą, a jednocześnie brzmiącą bardzo błaho. Choć znam kilku ludzi, którzy do tej pory nie odważyli się zrobić tego kroku w swoim życiu. Dziś żałują, bo nie posiadają w sobie tej infantylnej ciekawości i nieposkromionego pragnienia zmian.
Nie wiedzą, że życie w dużej mierze- jak nie największej- zależy tylko od nich. Wciąż liczą na innych, na szczęście, na zmianę kierunku wiatru na łagodne promienie słońca. Czekają i czekają. Brodząc w malkontencji, obwiniają każdego- tylko nie siebie. 

Ja też pewnego razu w swoim życiu dokonałem tej najważniejszej decyzji - mianowicie postanowiłem być całkowicie, dogłębnie sobą. Bez wszelakich ogarniających obaw, że komuś mógłbym się po prostu nie spodobać. Od tamtego momentu moje życie diametralnie się zmieniło. Wiem, kim jestem, kim chciałbym być, a kim na pewno nigdy nie będę- choć nie lubię stosować słowa nigdy, to tu mam pewne swoje uprzywilejowanie. Mimo że wysłuchuje często, że nie zaglądam zbyt bacznie ku przyszłości i nie biorę pod uwagę konsekwencji, to cóż może to tylko i wyłącznie objaw bycia lekkim samolubem i przeczucia, że przecież dziś to dziś, a jutro może nigdy nie nadejść. 

I na myśl narzuca mi się wątek Samotnego Mężczyzny autorstwa Christophera Isherwood’a, który nagle, a właściwie dopiero, zaczyna wykorzystywać swoje życie, widzi je w innych barwach, lepszych, przystępniejszych i wtem … odchodzi z tego dziwnego padołu. Jednak zbyt wcześnie ...
Sęk zatem w tym, żeby nie rozczarować się, gdy zgaśnie ekran, bo nikt nas nie wysłucha, że chcemy jeszcze to i tamto. Klamka zapadła. 

Więc tak jak Pani pisze – szkicujmy, bez możliwości skreślania. Twórzmy z tego, co mamy, z tego, co sami sobie naskrobaliśmy i tego, co przez nieuwagę zapomnieliśmy omieszkać. Żyjmy, a nie przeżywajmy, dumnie nieśmy ze sobą balast, który posiadamy. To on tworzy z nas tak indywidualne jednostki, tak całkowicie różniące się od siebie. Ja dziś znacznie różnię się od osoby, którą Pani poznała. Różnię się bardzo, bo na przestrzeni tych kilku lat od pierwszej rozmowy, podjąłem wiele, niezliczenie wiele decyzji, które dziś są widoczne, chociażby tutaj. A jak będzie za kilka dni, tygodni czy lat? Po co gdybać, przecież dziś dopiero listopad … 

Kończąc tę jakże mocno wewnętrzną, metaforyczną wypowiedź i jednak nieco filozoficzną z głośników dobiega do mnie głos przychrypniętej Kaśki Nosowskiej z 94’ w Katowickim Spodku
,, Herbata stygnie zapada mrok … A pod piórem ciągle nic ‘’.

Fakt- mrok zapadł, a herbata zdążyła wystygnąć, tylko pod piórem jednak coś naskrobane. Jak już zacząłem o Kaśce, to pewnie szybko nie skończę, bo jak wiadomo, mam jeden, największy, niepodważalny autorytet słowa, osobowości i tej pięknej, kruchej, artystycznej duszy. Jest to Katarzyna Nosowska moja mistrzyni na wszelkich dostępnych i poznanych mi levelach życia. Nie czuję się godzien pisać tu tych wszystkich pięknych porównań, zdrobnień i metafor, ale jedno jest bardzo pewne i spójne z dzisiejszymi ogarniającymi myślami. 
Sentencja, która dziś niebywale- a wręcz idealnie pasuje - ,, Warto, moim zdaniem, na pewnym etapie życia pokusić się o pełną akceptację faktu, że w starciu z naturą przemijania jesteśmy bezbronni. A w związku z tym powinniśmy każdą sekundę życia poświęcać na próby takiego zagospodarowania wszystkich chwil, aby – podsumowując życie – nie dojść do wniosku, że było ono kompletnie pozbawione sensu. ‘’ 

Zatem gospodarujmy każdą nawet najbardziej ulotną chwilą, cóż więcej nam pozostało, jak nie odnajdowanie radości w tak przyziemnych momentach, jak koncert, podróżowanie, książka czy czyjeś towarzystwo? Pytanie jednak czy my w dzisiejszych czasach potrafimy jeszcze odnajdywać przyjemność w czymś, co jest powszechne, ogólnodostępne- a momentami nawet banalne? 






M.