sobota, 22 kwietnia 2017

19. o pożegnaniach



Odnoszę wrażenie, że coraz trudniej mi skupić swoje rozchwiane myśli w jedną spójną całość. Coraz częściej uciekam do wyciszenia, tak nagłego i maniakalnego, że trudno mi wyrwać się z tych sideł. Choć przyznam, że czuje się z tym samolubnie dobrze. Może to jest jakaś alternatywa, gdy wszystko zbiera się ku zwieńczeniu, gdy wszystko obraca się wokół przyszłych matur, przyszłości ogólnej i wszelakich późniejszych decyzji. Może właśnie to ten przepełniony spokój pozwala mi wstawać o porankach…

Mimo wszystko nie potrafię oderwać się od tego stanu nawet na ułamek, by przysiąść i skupić się na tym, co chciałbym napisać. Tym niestety sposobem minęło już kilka tygodni. Zdążyła nas zastać upalna wiosna, nudne święta i kwietniowy śnieg. Parabola anomalii pogodowych kołem czasu się toczy. I tak przez palce przelatuje czas i już za kilka dni nastanie dzień pożegnania. Zapewne nie ostatecznego, lecz z pewnością kończy się pewien etap ja-Pani uczeń-Pani-moja dyrekcja.


Z pożegnaniami jest tak, że zawsze prowokują nasze myśli, szarpią za sznurki wspomnień i mieszają wydzielane uczucia, od tych najwspanialszych, zaskakujących, po te wszystkie, które zapomniane nagle dały o sobie przypomnieć. Pożegnania to również czas podsumowań. Jakie były te cztery lata? Jak bardzo się zmieniłem i przede wszystkim dla mnie dwa najważniejsze aspekty: czy jestem lepszą wersją siebie i czy zostawiam za sobą miło wygniecione kroki na moście szkoły średniej. Na część z tych pytań mogę odpowiedzieć, na pozostałe zostaje mi czekać. Wydaje mi się, że rezultat tych czterech lat będzie widoczny może nie tak nagle, lecz za jakiś dłuższy/krótszy czas. Gdy ja zatęsknię za szkołą, odrabianymi lekcjami- a Pani czasem pomyśli o mnie w swoim, przyjaznym dla innych, biurze. Wtedy znowu to poczujemy, prawda?

Dziś mogę odpowiedzieć na jedno z tych pytań. Czasy szkoły średniej ustawiają się na piedestale lat spędzonych w szkole. Z wszelakich stron dobiegają mnie głosy, że to najlepszy czas, najobficiej wspominane lata..etc... Cóż… Muszę i z całą świadomością chcę się zgodzić. Przez wszystkie moje już dwadzieścia wiosenek, tylko cztery z nich ulepiły ze mnie osobę, która czuje się dobrze sama ze sobą, która coraz lepiej czuje się wśród tłumów, jak i samotnych przestrzeni wraz z wypełnionymi naczyniami ciepłej herbaty.
Każda cegiełka wkładana w moją głowę, jak i serce przez te cztery lata umocniła mój z początku rozchwiany szkielet. Każda kula u nogi umięśniła łydkę życiowej wytrwałości, a każda nawet najmniejsza łza przekonała o tym, że śmiech jest najpiękniejszym z darmowych lekarstw na świecie.
Wszystkie długie obfite rozmowy rozświetliły moje spojrzenie na ludzi, jak i cały otaczający nas świat. Każda przygoda- jak np. wyjazdy na konkursy, godziny spędzone na szkolnych warsztatach czy epicki już wyjazd na Maltę- są jak promyki, które czasem roztapiają śnieg, czasem mają trudne zadanie- muszą topić śnieg nawet w kwietniowy poranek…

Przyjaźnie, które kurczowo się zasznurowały między sobą- aż z impetem rozbrzmiewa dzisiejsza myśl pierwszej klasy, gdy byłem outsiderem wobec otaczającego mnie świata. Później było już tylko jak w cytacie:

„Kolejne dni wspominam jak wiosnę. Rodziło się we mnie coś silnego i nowego.”
— Eric Emmanuel Schmitt

Jaka dokładnie była ta moja przemiana, wiedzą osoby, które nadal ze mną wytrzymują, bądź takie jak Pani, które stały się bacznymi obserwatorami dojrzewania i stawiania „pierwszych kroków” jednego z uczniów. Jednak wyobrażam sobie, że najważniejsze- to czuć się dobrze. Z pozoru tylko tyle, a jednak aż tyle. Dobrze ze sobą i dobrze w pewności jak się jest odbieranym przez innych. Niekoniecznie przez wszystkich, tacy zazwyczaj źle kończyli…

W krwiobiegu dudni mi jeszcze jedna refleksja. Jeżeli szkoła średnia ma za zadanie ukształtować nas, młodych ludzi do dalszego już dorosłego życia, to czuję, że zarówno Pani, jak i cały sztab ludzi, który przewinął się przez te lata, może się właśnie uśmiechać. Dlaczego? Bo mimo jakiegoś pierwiastka (motywującego) strachu, czuję się gotów. Nawet więcej. Czuje się wypełniony podekscytowaniem. I na koniec powrócę do początku- ze wspomnieniami tak jest, że miksują naszą pełną gamę uczuć. Ekscytacji towarzyszy strach a radość pokrywa się z dozą melancholii. Pewną aurą niespełnienia, a jednocześnie poczucia, że wziąłem tyle, ile należało zabrać przez te cztery lata. Satysfakcja z poczuciem, że to już kolejny rozdział, który należy zamknąć, a zamykając obficie podziękować. Całą gamą najszczerszych uczuć, podziękować, bo choć to tylko jedno słowo, tylko ono dziś plącze mi się po myślach. Jak bardzo jestem wdzięczny i jak cudownie było (a nawet nadal jest) być elementem tej niepowtarzalnej przygody, jaką jest początek dorosłości.

PS. I, mimo że kocham Nosowską- nie zacytuje- „Dorosłość, jak początek umierania”.

Pozostawię Panią i Was z bardziej optymistycznym akcentem:

„Wszystko będzie, jak być powinno, tak już jest urządzony ten świat.”
— Michaił Bułhakow

Dziękuję Pani E!



M.








W języku polskim brakuje zwrotu, gdy chcielibyśmy się do Kogoś zwrócić oficjalnie i jednocześnie z ogromnym ładunkiem emocji....
Może więc tak:

Mateuszu...

Odpisuję Tobie, ale będę swoimi refleksjami obejmować także wielu Twoich znajomych i moich znajomych...uczniów...wychowanków...absolwentów...

Mówiąc szczerze bardzo nie lubię tego dnia. Od rana jakaś nerwowość, wybiegam z domu zupełnie nieprzygotowana i niepewna, czy wyglądam jakoś przyzwoicie, wyjeżdżam z garażu i dopadają mnie watpliwości, czy zaproszenia wysłane do wszystkich, czy jesteśmy dobrze przygotowani na...pożegnanie Absolwentów. Boże, jak to brzmi, jeszcze przed chwilą na korytarzu wygrażałam Wam za frekwencję a tu....koniec. Irytuje mnie w tym dniu szkoła, pytania od drzwi, nawet ulubiona kawa wyjątkowo nie smakuje. Próbuję się czymś zająć, ale to jakoś też nie wychodzi. Na szczęście zawsze znajdzie się jakaś sprawa, która pochłonie bardziej....ale czas nieubłaganie zbliża nas do spotkania...i w końcu trzeba wyjść, przychodzą pierwsi goście, sala zaczyna pękać w szwach, odświętnie, śmiechy, ale to wszystko jakoś tak....nie tak....Uśmiecham się i przebija się myśl, ej, jest dobrze, dotarliśmy z następnym rocznikiem do szczęśliwego finału...patrzę na Was i wtedy chyba po raz pierwszy widzę jak już jesteście daleko....że już Was nie ma mentalnie z nami...

Potem to wszystko się toczy, przemówienia, wręczenia świadectw ukończenia, przemówienia, podziękowania, oby szybciej...oby szybciej??? O nie...w pewnym momencie już dociera TO do nas wszystkich. Nigdy więcej razem na tej sali...i wtedy najczęściej wstaję, przechodzę ostatni raz między krzesłami i tak się z Wami żegnam....Pewnie, że w oczach łzy, ale i ten uśmiech Mat, o którym napisałeś....Nie zmarnowaliśmy okazji na coś więcej niż tylko nauczanie, było milion okazji do śmiechu, do zabawy, do pokonywania własnych słabości, do motywowania, robienia rzeczy dziwnych i niemożliwych wręcz, do realizacji przedsięwzięć najśmielszych /wybudowaliśmy boiska do siatkówki bez pieniędzy.../, lataliśmy w różne miejsca Europy, wygrywali i przegrywali rywalizację z innymi.... To zostaje...nawet jeżeli daleko do sentymentu, to w naszych nauczycielskich sercach zostajecie...

Nie wiem czy pamiętasz jedną z naszych rozmów, gdy powiedziałam Ci, że to jedna z fajniejszych rzeczy jaka mi się zawodowo przydarzyła spotkać Ciebie i jeszcze o tym, że zmieniłeś nas. Myślę, że staliśmy się bardziej otwarci na inność i różnorodność. Po wydaniu Twoich Iskier pojawiły się Ostatnie sekundy Mikołaja i wiele wiele więcej zdarzeń, pewnie nawet nie o wszystkich wiemy. A wczoraj na pożegnaniu zorganizowanym przez Samorząd usłyszałam tyle pięknych wykonań piosenek uczniów klas pierwszych, aż sobie wzdechnęłam, że wasz rocznik odchodzi, ale zostają następni zdolni. Pewnie już jesteście trochę dla nich legendą...


Nasze rozmowy nauczyły mnie i pewnie jeszcze kilku moich zdolnych kolegów, że najważniejszy w edukacji zawsze jest człowiek, ze swoimi talentami i słabościami. Wcale to niełatwe otworzyć się i poznać, ale kiedy już to się zadzieje- można wiele, wiele więcej niż opisują to eksperci w programach nauczania i wystandaryzowanych efektach uczenia....

Uroczystość kończy się. Wychodzimy z sali. Biegniecie jeszcze na ostatnie spotkanie z wychowawcą, musicie dopełnić formalności- podpis odbioru świadectw ukończenia szkoły....Ukończenia szkoły...

A potem robi się pusto i tego już nie da się znieść.
Posiedzę trochę za biurkiem i posmucę się i pouśmiecham. Zanim wyjdę sprawdzę jeszcze, czy wszystko gotowe do matury... Wrócicie za kilka dni i znów będę z wami przezywać trudność zadań i czekać na wyniki aż do końca czerwca...Zawsze już będzie tak, że wasze sukcesy będą cieszyć, a porażki smucić.

My zostajemy na WP32. Wy idziecie dalej.

Dziękuję za wspólne 1308 dni życia.


E.