czwartek, 3 listopada 2016

04. od kuchni, ucieczka przed listopadem


Dzień dobry lub dobry wieczór-

trudno stwierdzić, świat poprzestawiał zegarki … ja jeszcze się nie przestawiłem- a za oknem już- albo dopiero, zrobiło się ciemno. Cóż, dopadł nas listopad uważany za większość za najpodlejszy miesiąc w roku. Jednak nawet i go musimy jakoś przetrwać-  a czas jesienno -zimowy trzeba sobie jakoś umilić. Sposobów podejrzewam, że jest tak wiele, iż każdy z nas mógłby podać zupełnie inną receptę na odrobinę szczęścia i błogiego zapomnienia...

Mam pewien pomysł jak odczarować tę podłą aurę nawet na chwilę. Myślę, że będzie warto! 

Ostatnie dni bywały bardzo ciężkie. Mam wrażenie, że każdy ostatnimi czasy ma na swojej głowie zbyt wiele … choć im więcej ja mam na głowie, tym bardziej potrafię się zorganizować. Na tym wszystkim cierpi jednak sen, którego jest wciąż za mało, ale to wszystko wina czasu, czasu i jeszcze raz czasu, a ja czuje jakby doba zawsze kurczyła się przy końcówce roku!!


Tak sobie myślę, że fancy konwersacje stały się pewnego rodzaju odskocznią. Mogę zamknąć się na chwilę w domowych pieleszach, wyłączyć się na zewnętrzny świat i przelać tu dokładnie wszystko to, co siedzi w mojej głowie … w moim sercu. Poczuć swego rodzaju nirwanę, wykrzesać z siebie wszystko- a z ostatnim zdaniem poczuć olbrzymią ulgę.

Myślę sobie również, że stawiamy sobie pewne wyzwania. Ja Pani a Pani mnie, może nie bezpośrednie, ale wczytując się między wierszami, doznaję pewnych bodźców. Już wyjaśniam. 
Po ostatniej wiadomości od Pani pierwszy raz poczułem się dotknięty. Tak z impetem i z premedytacją, a jednocześnie bardzo delikatnie i przyjemnie. Pani słowa pobudzają mnie do zadziwiających myśli. Kopią wprost po głowie, dzięki Pani prowokacji słownej dochodzę często do wniosków, o których nawet bym nie śnił. Mogę obejrzeć świat Pani oczami- życiowego doświadczenia. Mogę również część z tych słów, poglądów i rad wpisywać w swoje życie. Tak właśnie się dzieje. Mimowolnie dudni po mej głowie ,, Mat biegnij … ‘’ więc biegnę!

Chciałbym jednak teraz nieco odbić piłeczkę. Pokazać Pani dosłownie i w przenośni moją inną pasję KUCHNIĘ ...od kuchni:).
Wybór kierunku żywienia to nie był przypadek- ani jak niektórzy twierdzą- zła decyzja. Dziś postąpiłbym dokładnie tak samo, jak prawie cztery lata temu dokonując wyboru profilu. Kuchnia i gotowanie to moja olbrzymia pasja, która ewoluowała przez ostatnich kilka lat. Choć jedno się nie zmieniło, największą radość sprawia mi ,,karmienie’’ innych ludzi. Dawanie im czegoś od siebie, czegoś namacalnego, czegoś, co może sprawić olbrzymią przyjemność!
Przysłowie ,, przez żołądek do serca ‘’-  to najtrafniejsze stwierdzenie. Nic tak dobrze nie smakuje, jak kolacja na przeprosiny, czy zaparzona kawa w ciężki dzień....

Może to jest sposób, by choć na chwilę uciec od listopada, od jesieni, obowiązków i pędu?

Rzucam Pani propozycję pewnego pojedynku- mianowicie pojedynku na garnki, patelnie i inne kulinarne cuda ! Jedna kuchnia i nasza dwójka! Co z tego wyniknie? Nawet nie chce zgadywać... Mieszanka może być wybuchowa, ale powinna być raczej strawna. Kto wie może nawet wyborna?

Zatem wyzwanie jest, musimy mu sprostać!  Stworzyć swój kulinarny przepis na odrobinę błogiego, spokojnego komfortu w podłej aurze jesieni.


M.






Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie!!!

Mat wyciąga swoją tajną broń i wyzywa mnie na pojedynek kulinarny... mnie- smakosza, mnie- uwielbiającą kulinarne nowości, mnie....która lubi smakować-  ale nie cierpi rozmawiać o kuchni!

Lubię patrzeć, lubię zapachy kuchenne i lubię to, co mam na talerzu....ale Mat- obawiam się, że pękniesz ze śmiechu widząc moją amatorszczyznę!

Muszę się jednak zgodzić. Sam pomysł ucieczki przed szarością jesieni do ...kuchni- przyznaję, jest mocno oryginalny i ....nie mam pojęcia co z tego wyjdzie...zatem trzeba spróbować! Powiem Ci szczerze, że uśmiecham się z politowaniem na te wszystkie celebryckie blogi kuchenne i programy- nagle okazuje się, że to takie....fancy;) dwa groszki na talerzu i kawałek spieczonej wołowiny. Podają i każą się rozkoszować. A dziennikarz wykrzykuje: wow jaki talent!

Kuchenne cuda powstają w ciszy. Miałam okazję poznać kilku mistrzów, między innymi dzięki Tobie:) i różnica pomiędzy "celebrycką kuchnią"- a pracą ludzi, którzy o żywieniu wiedzą prawie wszystko- jest kolosalna. I z kuchnią jest tak, że jest ta codzienna, powszechna, bardzo smaczna przecież i kuchnia profesjonalna- to tak jak zdjęcie zrobione przez amatora /czasem bardzo dobre/ i zdjęcie artystyczne. Ludzie też na ogół jedzą albo świadomie, albo po to, by zaspokoić głód...

Głód życia też Mat. Kosztem snu i pewnie innych rzeczy piszesz, redagujesz, fotografujesz, żyjesz. Pamiętaj, że ile z tej studni inspiracji zaczerpniesz- o tyle będziesz bogatszy. Każda linijka przeczytana, każda linijka napisana, każda nowa rzecz poznana, czy zrobiona- to jest nasz prawdziwy rozwój. Każdy nowo poznany człowiek, każda nowa myśl i wreszcie rozmowa inna niż wszystkie- to nasz kapitał. Co z nim zrobisz- to już temat na inną konwersację.

Póki co- uciekamy do kuchni. Przed jesienią.

E.






Stało się! Moja iście diabelska propozycja przyjęta… pojedynek już skończony!
Przyznam, że długo zastanawiałem się jak ugryźć temat, aby wyszło dość strawnie dla nas obojga. Chciałem uniknąć egoistycznego poczucia, że chcę się w pewien sposób wywyższać… czy iść na typową łatwiznę i obrać temat, który będzie dla mnie błahostką!

Nie lubię półśrodków, a przyznam, nieco się obawiałem… choć z drugiej strony jednego byłem pewien- to będzie niesamowicie kreatywne, zabawne … po prostu fancy doświadczenie.


Dziś po pojedynku mogę świadomie stwierdzić, że się nie myliłem, bo stanęła Pani na wysokości zadania i nie wiem jak Pani, ale ja przez chwilę przeniosłem się z tego nędznego listopadowego dnia do ciepłej, słonecznej Malty. Dokładnie tam. gdzie witałem Panią faszerowaną cukinią z pobliskiego bazarku, na ten pierwszy wspólny obiad na obczyźnie … czyli cel, który wykreował się w głowie, właściwie bardziej z pragnienia odskoczni, pewnego eksperymentu, ciekawości niż przekonania, ziścił się w tak przyjemny efekt!

Właśnie… efekt był taki, że wracając do domu, czułem się nadal najedzony i przyznam- z trudem pomieściłem w sobie kawę na podwójnym spienionym sojowym mleku, ale proszę Pani … proszę Państwa, jakże było warto!

Mój plan z piekła rodem wyglądał następująco: niepewni tego, co nas czeka /znane było tylko miejsce i godzina/, spotkaliśmy się pewnego deszczowego i jakże wietrznego listopadowego popołudnia... w kuchni.
Miejsce, w którym zwykłem czuć się jak ryba w wodzie, nagle wydało mi się areną nowego wyzwania! Na tym nie koniec.


Następnym kruczkiem był fakt, że oboje mieliśmy 20 zł w portfelu i żeby przełamać stereotypy zakupów w wielkich, niekończących się alejkach supermarketów i możliwości wyboru, którego i tak nie trawi nasz mózg- wybraliśmy ten najmniejszy sklep z dwoma skromnymi przedziałami półek. Wybór mocno ograniczony, za to w odpowiednim klimacie:)

Byłoby zbyt banalnie, gdyby wybrała Pani swoje sprawdzone składniki i postanowiła upichcić z nich coś wyśmienitego. Oczywiście ja postąpiłbym dokładnie tak samo, wybrałbym sobie swoje must have w kuchni i stworzył danie, które spowodowałoby … no po prostu byłaby Pani zachwycona.

Więc to Pani wybrała mi składniki-  a ja Pani.
Efekt?

Dostała Pani kasze jaglaną, której Pani nigdy nie gotowała … a ja w słodkiej zemście otrzymałem gotowy sos z torebki, którego po pierwsze nienawidzę i nie toleruję w kuchni- a po drugie … aż wstyd się przyznać, ale w pierwszej chwili nie wiedziałem, jak się go robi!  Mimo krzywych min, drżących rąk i złośliwych komentarzy pod nosem /"MAT przesadziłeś z tymi pestkami dyni, to się gotuje?- nie proszę Pani, praży:)/-  efekt  był iście zaskakujący!

Kasza jaglana z prażonymi pestkami dyni i pyszna pietruszka z selerem i suszonymi pomidorami duszona na maśle ( polecam spróbować zrobić, przepis u Pani E. ) no i makaron, który obronił się tym, że nie zastosowałem się do instrukcji zrobienia sosu … (oczywiście, bo przecież, jaki kucharz lubi czytać przepisy, na których wręcz prymitywnie ma napisane, co ma robić … a co ja nie wiem?! )

Pyszna kolacja, improwizacja, kreatywność a co za tym idzie pięknie spędzony czas. Jesień odczarowana, zapomniana leży gdzieś daleko daleko, bo w kuchni jest ciepło i pięknie pachnie i serce samo się raduje. Endorfiny skaczą z radości, pojawia się ten błysk w oku, że nawet pierwszy śnieg można przetrwać, nawet najpodlejsze chandry podczas pory dżdżu są niestraszne. 



Ostatni dzwonek na sezonowe warzywa, więc może warto na chwilę pobuszować między garami, zaprosić znajomych, rodzinę, spędzić razem, wspólnie czas. Zapalić tę duża świecę, pogawędzić przy kamiennym blacie. Umorusać się mąką, nakruszyć na ziemię, poplamić koszulę, ale przy tym wszystkim poczuć się jak dziecko, które nie poniesie przecież żadnych konsekwencji… przecież właśnie jest szczęśliwe!


M.