Twórczego Nowego Roku Pani Elżbieto!
Z blaskiem sztucznych ogni i hukiem petard przyszedł nowy rok. Niebo mieniło się w tysiącach barw na całym świecie, miliony pieniędzy wysłanych bezpowrotnie w powietrze, by choć na chwilę zadowolić nas-wzrokowców żądnych wrażeń. Nie lubię tego dnia, nie lubię kiczu i nadmuchanych do granic dobrego smaku momentów jak sylwester. Wolę refleksyjnie podejść do pewnej końcówki, do nowego nieznanego początku. Na szczęście cały noworoczny, szaleńczy bałagan przykryła olbrzymia biała płachta, utkana z niezliczonej ilości, różniących się od siebie płatków śniegu. Rtęć za oknem obniżyła się znacznie i wskazuje nieubłagalnie -18, cóż, zima taka, za jaką przecież „wszyscy” tęskniliśmy.
Z ceglanych kominów bucha siwo brunatny dym, okna pokrywają się srebrzystą pajęczyną mrozu. W domach przyjemne ciepło i strzelające cicho drewno w kominkach, z takim najprawdziwszym czerwono pomarańczowym ogniem. Czajnik wścieka się na kuchence, wyrzucając z siebie majestatyczną mgłę… Zapach parzonej herbaty wspina się na piętro, jeszcze tylko plaster europejskiej pomarańczy, łyżka miodu, goździk, koc i książka. Styczeń dnia szóstego, godzina późna, bliżej nieokreślona. Lokalizacja bezzmiennie wciąż ta sama, wygodne łóżko, ciepły, delikatny koc. Chwilowe oderwanie się z letargu lektury, by ponaciskać nieco w klawisze, by spisać słowa, zdania, pewne definicje. Wzrok opuszczony na ostatnim zdaniu:
„Mówiąc można zdobyć więcej informacji o drugiej osobie niż słuchając. ”
William S Burroughs
„Nagi Lunch”
(O „Nagim Lunch’u” raczej się nie wypowiem, to nie czas, to nie te miejsce. Jednakże chyba mógłbym rekomendować ciekawskim twórczość Burroughs’a, dla odważnych i wytrzymałych zapewne… rewolucjonistów i kontrowersyjnych osobowości.)
Wstęp iście nie na temat, poniosła mnie metafora, wszystko przez to, że ostatnio miewam jakąś niewytłumaczalną wenę i zamiast spać bazgram piórem po notesie. I tak zapisałem już więcej treści niż w „Iskrach”. Spłynął na mnie jakiś majestat słowa i czasem stojąc na przystanku, jak śnieżna kula oblepiony białym puchem z nieba, wariuje, naprawdę Proszę Pani wariuję, bo nie mogę wyciągnąć notesu i zapisać tych sklejonych słów, które właśnie zapłonęły w czaszce. Więc męczę się- a później wbiegam do pojazdu i zapisuje jak opętany, by nie uleciało… Tak najczęściej od tej jednej lichej metafory powstaje wiersz, krótszy dłuższy na temat, nie na temat, ale mój własny, w każdym szczególe, w każdej literce.
Cóż, może powyższy cytat wyjaśnia moją niespełnioną chęć rozmowy. Jakiś czas temu pewna, znana nam dobrze obu osoba, powiedziała mi, że często nic nie mówi, bo wie, że ja potrzebuję się po prostu „wygadać”, potrzebuje uważnego słuchacza. To piękne, podziękowałem!
Poprzez zimę, kominy i herbatę, zabójcze metafory dociągnąłem do słowa- dziękuję. Na tym właśnie pragnąłbym się skupić. Przez ostatnie dni w domowych pieleszach, było aż nadto czasu na zastanowienia. Jednak zahaczyłem się o pewną zależność słowa dziękuje. Świąteczne … noworoczne życzenia, każdy dziękuję, cieszy się… podskakuje w myślach ponad to wszystko, właśnie wtedy poczułem, że nie ma w naszym języku bardziej wzruszającego, pełnego oddania słowa niż „dziękuję”. W tym małym słówku, jeśli jest wypowiedziane oczywiście szczerze, kryje się doszczętnie wszystko. Uznanie, miłość, uczucie, wzruszenie, troska, pojednanie.
Zauważmy co dzieje się z ludźmi, którzy słyszą chociażby od nas, szczerze wyrecytowane słowo „dziękuję”. Efekt jest taki, że osoba zdaje się być rozjechana przez rozpędzony do szalonych prędkości pociąg uniesienia, radości. Oczy same połyskują we wzruszeniu, kąciki ust unoszą się pokazując nasze mimiczne zmarszczki. Robimy to z większą czy mniejszą świadomością, ale dajemy radość, jednym małym słowem uznania, podziękowania. Przyznam, że czuje się zawsze skrępowany i onieśmielony, gdy ktoś mi dziękuję- a z drugiej strony po czasie jak już dotrze do mnie to echo słów, czuje pewne spełnienie. Nie chodzi tu o narcystyczne usposobienie, że ktoś gotów jest obnażyć się ze słów dziękuję, raczej o sytuacje, w której bardzo silnie poczuwa się, że tak naprawdę jest, że ma za co mi dziękować. Cóż można by było polemizować, gdybać i się zastanawiać: Z jakiego powodu mają dziękować mi, młodocianemu Matowi. Też często się nad tym zastanawiam, ale wydaje mi się, że to wszystko przez to, że nie jestem nadto cichy. Myślę głośno, sama Pani dobrze o tym wie i nieraz się już przekonała. Jednak ta moja pewna natura do chęci głoszenia swoich chociażby myśli, owocuje. Przecina jakieś bariery pomiędzy mną a ludźmi. Umiejętnie, bo później l dziękujemy sobie wzajemnie i oboje giniemy na sekundę pod uczuciem rozpędzonego szczęścia.
Zauważmy co dzieje się z ludźmi, którzy słyszą chociażby od nas, szczerze wyrecytowane słowo „dziękuję”. Efekt jest taki, że osoba zdaje się być rozjechana przez rozpędzony do szalonych prędkości pociąg uniesienia, radości. Oczy same połyskują we wzruszeniu, kąciki ust unoszą się pokazując nasze mimiczne zmarszczki. Robimy to z większą czy mniejszą świadomością, ale dajemy radość, jednym małym słowem uznania, podziękowania. Przyznam, że czuje się zawsze skrępowany i onieśmielony, gdy ktoś mi dziękuję- a z drugiej strony po czasie jak już dotrze do mnie to echo słów, czuje pewne spełnienie. Nie chodzi tu o narcystyczne usposobienie, że ktoś gotów jest obnażyć się ze słów dziękuję, raczej o sytuacje, w której bardzo silnie poczuwa się, że tak naprawdę jest, że ma za co mi dziękować. Cóż można by było polemizować, gdybać i się zastanawiać: Z jakiego powodu mają dziękować mi, młodocianemu Matowi. Też często się nad tym zastanawiam, ale wydaje mi się, że to wszystko przez to, że nie jestem nadto cichy. Myślę głośno, sama Pani dobrze o tym wie i nieraz się już przekonała. Jednak ta moja pewna natura do chęci głoszenia swoich chociażby myśli, owocuje. Przecina jakieś bariery pomiędzy mną a ludźmi. Umiejętnie, bo później l dziękujemy sobie wzajemnie i oboje giniemy na sekundę pod uczuciem rozpędzonego szczęścia.
Pani to już wie, ale czytelnicy niekoniecznie, zatem pokrótce opowiem. Przy końcówce starego roku Queer.pl, po przeczytaniu naszego bloga, zaproponował nam napisanie artykułu „O pomyśle na bloga, różnorodności i otwartych oraz wspierających nauczycielach […]”. Spisaliśmy się jak to mamy w zwyczaju i powstał artykuł, nowy rok i premiera naszej publikacji. Pierwszy portal, który zainteresował się nami i publicznie o nas napisał. (Chętnych zapraszam do przeczytania: Queer.pl) Tak jak pisałem tam, głos osób, które są „czytane” przez innych jest bardzo ważny, nawet jeśli dociera i zmienia coś tylko w jednej osobie to jest to tego warte. Jeśli ktoś podejmuje się jawnego głoszenia swoich myśli, uczuć, musi liczyć się z tym, że ktoś może pewnego dnia na nie natrafić i z pełną mocą zacząć czytać. Dlatego nie powinno być tematów zamiatanych jak brud pod wycieraczkę. Nie jest to jakaś przerośnięta odwaga, nie jestem odważny, po prostu jestem sobą i jak mam okazję wręczenia komuś małej nieopisanej nadziei to brnę. Po publikacji obleciał mnie trochę twórczy strach. Jednak po paru minutach, godzinach, zaczęły napływać wiadomości uznania i wracając do sedna, czyli słowa dziękuję. Dostałem podziękowania za to, że nie jestem cicho, tylko jawnie, z pełną świadomością głoszę co myślę. Słowa pełne delikatności, że poprzez nasz artykuł daliśmy komuś tę małą iskierkę otuchy, że może być lepiej, że świat i ludzie wcale nie są tacy ograniczeni, zamknięci i niedostępni. Niejedna łza satysfakcji poleciała mi po policzku. Oczywiście również najszczerzej dziękowałem.
Od wydania „Iskier” minęły już prawie trzy miesiące, właśnie sobie zdałem z tego sprawę. Szaleństwo w najczystszej formie. Wydać nagle na światło dzienne siebie, cały swój twórczy dobytek. Nie liczyłem na żadną przesadnie pochlebną reakcje, a na pewno nie liczyłem na jakiekolwiek słowa podziękowania. Mimo to, spotkało mnie zaskoczenie. Podziękowania zaistniały, za niemilczenie, ponownie. Treść „Iskier” jest Pani już znana. Dla kilku moich bliższych i dalszych znajomych były pewnym odzwierciedleniem ich myśli, ich sytuacji, a ja jakimś cudem opisując swoje życie, umiejscowiłem tam ich byt. (To dokładnie tak samo jak moje nieprzerwane uczucie, że teksty Hey’a są o mnie.)
Zupełnie naturalna sytuacja, gdy interpretujemy coś pod siebie. Historii powiązanymi z premierą „Iskier” i samych ich dotarciem do czytelników jest naprawdę wiele, każda zupełnie inna, każda coraz to mocniej ściskająca mnie za serce. Jak chociaż mój znajomy, który dzięki „Iskrom” wyrwał się z sideł domu, porzucił pewien kokon smutku i wyfrunął pełen nadziei do świata, by spełniać swoje marzenia. Jak i również moja przyjaciółka, która trzymając „Iskry” w dłoni żywnie płakała dzwoniąc do mnie i mówiąc jak wielkie marzenie właśnie trzyma kurczowo w uścisku.
Przez to jedno słowo, szczere do bólu, radykalne jak mróz za oknem, jedno jedyne takie: Dziękuję!
Te bardzo opisowe momenty, może nie trafiają do każdego, przecież nie każdy wydał na świat swoje wiersze, dlatego może prościej bez zbędnych ceregieli.
Co dzieje się z matką, gdy robi coś typowego, codziennego, bez nadziei, że ktoś to jeszcze zauważy. Robi, bo chce albo umilić, albo dogodzić, nie liczy na aprobatę. Co dzieje się, gdy nagle my, powiedzmy dzieci tych matek. zauważamy to codzienne staranie? To pościelone łóżko, te wyprasowane koszule? Dostrzegamy ten wkład i staranie, po jakimś czasie, w tych momentach, gdy już żadna ze stron nie liczy na poparcie. A jednak wygłaszamy czule: Dziękuję. Co wtedy? Czy serce nie mięknie? Co gdy to dziecko wraca ze szkoły i w zwyczaju ma zaparzenie kawy, czy sporządzenie szybkiego obiadu. Robi to, bo lubi, bo robi i tak dla siebie więc przyczepi do „miski” jeszcze jedną osobę. Nie liczy na poklask, nie robi tego dla triumfu. Mimo to po skończonej kolacji nagle pojawia się to majestatyczne: dziękuję. Co czuje dziecko? Dokładnie to samo co rodzic, nauczyciel, babcia czy sąsiadka – Ciepło, nieopisane ciepło, wrzące wręcz w środku serca. Żałuję często i jawnie, że nie dostrzegam tych codzienności. Mijam pościelone łóżko, zawieszam na wieszak starannie wyprasowaną koszulę i nieczule zajmuje się czymś innym, czymś swoim. Zachowuje się jak perfidny rynsztok w stosunku do tych niewymuszonych starań. Cóż, warto to jednak dostrzegać. Warto dziękować, wzruszać się i tulić. Umilać, rozweselać, ocieplać cudze serca, przecież za oknem ziąb niemiłosierny, każdemu z nas potrzebne jest troszkę więcej szczerego ciepła.
Co dzieje się z matką, gdy robi coś typowego, codziennego, bez nadziei, że ktoś to jeszcze zauważy. Robi, bo chce albo umilić, albo dogodzić, nie liczy na aprobatę. Co dzieje się, gdy nagle my, powiedzmy dzieci tych matek. zauważamy to codzienne staranie? To pościelone łóżko, te wyprasowane koszule? Dostrzegamy ten wkład i staranie, po jakimś czasie, w tych momentach, gdy już żadna ze stron nie liczy na poparcie. A jednak wygłaszamy czule: Dziękuję. Co wtedy? Czy serce nie mięknie? Co gdy to dziecko wraca ze szkoły i w zwyczaju ma zaparzenie kawy, czy sporządzenie szybkiego obiadu. Robi to, bo lubi, bo robi i tak dla siebie więc przyczepi do „miski” jeszcze jedną osobę. Nie liczy na poklask, nie robi tego dla triumfu. Mimo to po skończonej kolacji nagle pojawia się to majestatyczne: dziękuję. Co czuje dziecko? Dokładnie to samo co rodzic, nauczyciel, babcia czy sąsiadka – Ciepło, nieopisane ciepło, wrzące wręcz w środku serca. Żałuję często i jawnie, że nie dostrzegam tych codzienności. Mijam pościelone łóżko, zawieszam na wieszak starannie wyprasowaną koszulę i nieczule zajmuje się czymś innym, czymś swoim. Zachowuje się jak perfidny rynsztok w stosunku do tych niewymuszonych starań. Cóż, warto to jednak dostrzegać. Warto dziękować, wzruszać się i tulić. Umilać, rozweselać, ocieplać cudze serca, przecież za oknem ziąb niemiłosierny, każdemu z nas potrzebne jest troszkę więcej szczerego ciepła.
Łapie się na tym, że albo zapominam albo nie dostrzegam i przepuszczam przez usta okazję do deklamowania słów, które mogą coś wnieść. To one mogą dać nam na sekundę tę chwilę poczucia, że jesteśmy widoczni wraz ze swoimi czynami.
Oczywiście mógłbym przepraszać, pisać tu teraz przeróżne eseje do osób bliskich, dalszych, jak bardzo żałuję, że tego nie zrobiłem. Jednak jestem osobą, która wciąż niczego w życiu nie żałuje i nie przyznam się jak na razie do tego. Taki jestem uparty-to po babci ;) Mimo tego mam tę świadomość, że skoro zbliża się nowy rok a ja nie wierzę nawet w postanowienia, to może to pewien czas dla nas, na nasze przemyślenia i dostrzeżenia tych wszystkich osób, dzięki, którym mamy codzienność, mamy idylliczny spokój i ten fundament mocno wryty w naszą osobę. Bo gdyby nie one, gdyby nie ich praca kim byśmy byli? Ja byłbym nikim, zziębniętym jak hołdy śniegu za domem, nijakie, brudne, zaniedbane, przerzucane z posadzki na sterty. Jak nic nieznaczące metafory, które choć umilają za wiele nie działają.
Oczywiście mógłbym przepraszać, pisać tu teraz przeróżne eseje do osób bliskich, dalszych, jak bardzo żałuję, że tego nie zrobiłem. Jednak jestem osobą, która wciąż niczego w życiu nie żałuje i nie przyznam się jak na razie do tego. Taki jestem uparty-to po babci ;) Mimo tego mam tę świadomość, że skoro zbliża się nowy rok a ja nie wierzę nawet w postanowienia, to może to pewien czas dla nas, na nasze przemyślenia i dostrzeżenia tych wszystkich osób, dzięki, którym mamy codzienność, mamy idylliczny spokój i ten fundament mocno wryty w naszą osobę. Bo gdyby nie one, gdyby nie ich praca kim byśmy byli? Ja byłbym nikim, zziębniętym jak hołdy śniegu za domem, nijakie, brudne, zaniedbane, przerzucane z posadzki na sterty. Jak nic nieznaczące metafory, które choć umilają za wiele nie działają.
Wybrzmiewają ostatnie dźwięki Chopina „Nocturne in E minor, Op. 72 No. 1”. Na lądzie już znacznie więcej niż -18. Bezsenny, jak zawsze księżyc odbija się na tafli szyby. Świąteczne lampki mienią się w mrozie. Zimno tam, tu nieco cieplej, cieplej na sercu gdy chce się… gdy czegoś się pragnie.
M.
Po raz kolejny zaskoczyłeś mnie swoimi myślami. Bardzo się cieszę, że zatrzymałeś się przy słowie "dziękuję". Nam wszystkim za bardzo wydaje się, że inni wiele rzeczy robią dla nas coś- bo muszą. Pewnie, że tak jest, w końcu najczęściej działają w ramach swoich obowiązków, czy to zawodowych, czy rodzinnych...ale...jakże trudno nam dostrzec, że absolutnie każdy zasługuje na to, by mu podziękować. Ostatecznie jest to tylko słowo, którego staramy się uczyć dzieci już od najmłodszych lat, uczymy, ale nie mówimy dlaczego. Tylko bardziej dociekliwy malec zada pytanie: ale za co... To słowo jak zaklęcie. Specjaliści od motywacji mówią, że czyni więcej niż inne systemy gratyfikacji, usłyszane wywołuje na naszych twarzach uśmiech, ale też coś więcej. Jest jak potwierdzenie sensu naszych wysiłków, czasem nadaje szczególną wartość naszym czynom, upewnia, że robimy dobrze, wreszcie- pozwala się rozwijać. Ukryty przekaz: jesteś widocznie dobry w tym co robisz, skoro ludzie Ci za to dziękują, a przecież nie musieliby...
Czyny wielkie i czyny małe. Za każdym stoi człowiek. Mama, której chciało się uprasować koszulę, tata, który dokręcił śruby w rowerze, kumple, którzy poczekali na Ciebie na przystanku....miliony prostych historii, miliony zwyczajnych aktów wdzięczności, ciastko zostawione na biurku, uśmieszek wysłany rano w sms, kwiaty....i dziękuję...Oznaka słabości? Że powiem? Że ktoś mi to powie?
Ponury byłby świat, gdybyśmy nie dziękowali i nie zauważali małych/wielkich czynów...
Z podziękowaniami mam całą masę historii. Nie jestem Aniołkiem...ale te wszystkie obrazki namalowane przez dzieciaki, którym pomagamy ze Szkoły Specjalnej czy Ośrodka upierają się od lat, by przynosić mi obrazki z aniołami własnie. I tak sobie myślę, że w tych- co tu wiele mówić, prostych, malowanych sercem obrazach- więcej czasem prawdy i szczerości, niż w statuetkach czy pucharach za osiągnięcia....Czasem przymykam oczy i w blasku fleszy wręczanych nagród i wypowiadanych "dziękuję" nie umiem dostrzec szczerości...A te denerwująco spokojne, uśmiechnięte Anioły sprowadzają mnie na ziemię.... Zwykłość. Zachwyca mnie. Genialne to jest. O tym rozmawialiśmy poprzednio....
Piszę te słowa- a na słuchawkach mam Twój Hey. Choć mówiąc szczerze uśmiecham się, bo Hey to czas moich studiów, Teksański i Zazdrość obowiązkowe na każdej imprezce:) Pamiętam jak się wydzieraliśmy pod akademikiem: "Będę karmić owocami, a do nogi przymocuję złotą kulę z diamentami". Minęło parę latek i Kasia pisze już inne teksty i jakże się cieszę, że wciąż dociera do pokolenia młodych- niepokornych i inspiruje!- zgodnie ze swoim przesłaniem z Teksańskiego: chcesz usłyszeć słowa, to napisz je sobie sam:)) Tak sobie pomyślałam własnie, dlaczego myślicie, że my jesteśmy już tacy starzy?:):) Że nową Nosowską mogą zrozumieć już tylko młodsi niż 25? Przecież 2015 jest aż nasiąknięty znaczeniami, w których odnajdą się starsi fani Nosowskiej..choćby te jej "gałęzie przeptaszone". Jestem ciekawa jak Ty tę metaforę rozumiesz...:)
Z Queer narozrabialiśmy trochę, ale cieszę się, że to własnie ja jestem przy Twoim ogólnopolskim debiucie:) Pamiętam jak dziś- jak w pierwszym miesiącu szkoły 4 lata temu opisałeś nas jacy to jesteśmy beznadziejni:) A ja już wtedy wiedziałam, że dobrze trafiłeś....I że mam mega ucznia....
Na początku życzyłeś mi twórczego roku... Postaram się, na szczęście mam dość wymagającą pracę, a Ty swoją postawą otworzyłeś tyle młodych serc, poruszyłeś tyle tematów, że muszę słuchać jeszcze więcej i jeszcze więcej widzieć....żeby mi się moi rebelianci nie zapadli w sobie i nie zagubili....
E.
ps. No i odkryłam dzięki pisaniu Fancy The Dumplings. Dziękuję! :)
Po raz kolejny zaskoczyłeś mnie swoimi myślami. Bardzo się cieszę, że zatrzymałeś się przy słowie "dziękuję". Nam wszystkim za bardzo wydaje się, że inni wiele rzeczy robią dla nas coś- bo muszą. Pewnie, że tak jest, w końcu najczęściej działają w ramach swoich obowiązków, czy to zawodowych, czy rodzinnych...ale...jakże trudno nam dostrzec, że absolutnie każdy zasługuje na to, by mu podziękować. Ostatecznie jest to tylko słowo, którego staramy się uczyć dzieci już od najmłodszych lat, uczymy, ale nie mówimy dlaczego. Tylko bardziej dociekliwy malec zada pytanie: ale za co... To słowo jak zaklęcie. Specjaliści od motywacji mówią, że czyni więcej niż inne systemy gratyfikacji, usłyszane wywołuje na naszych twarzach uśmiech, ale też coś więcej. Jest jak potwierdzenie sensu naszych wysiłków, czasem nadaje szczególną wartość naszym czynom, upewnia, że robimy dobrze, wreszcie- pozwala się rozwijać. Ukryty przekaz: jesteś widocznie dobry w tym co robisz, skoro ludzie Ci za to dziękują, a przecież nie musieliby...
Czyny wielkie i czyny małe. Za każdym stoi człowiek. Mama, której chciało się uprasować koszulę, tata, który dokręcił śruby w rowerze, kumple, którzy poczekali na Ciebie na przystanku....miliony prostych historii, miliony zwyczajnych aktów wdzięczności, ciastko zostawione na biurku, uśmieszek wysłany rano w sms, kwiaty....i dziękuję...Oznaka słabości? Że powiem? Że ktoś mi to powie?
Ponury byłby świat, gdybyśmy nie dziękowali i nie zauważali małych/wielkich czynów...
Z podziękowaniami mam całą masę historii. Nie jestem Aniołkiem...ale te wszystkie obrazki namalowane przez dzieciaki, którym pomagamy ze Szkoły Specjalnej czy Ośrodka upierają się od lat, by przynosić mi obrazki z aniołami własnie. I tak sobie myślę, że w tych- co tu wiele mówić, prostych, malowanych sercem obrazach- więcej czasem prawdy i szczerości, niż w statuetkach czy pucharach za osiągnięcia....Czasem przymykam oczy i w blasku fleszy wręczanych nagród i wypowiadanych "dziękuję" nie umiem dostrzec szczerości...A te denerwująco spokojne, uśmiechnięte Anioły sprowadzają mnie na ziemię.... Zwykłość. Zachwyca mnie. Genialne to jest. O tym rozmawialiśmy poprzednio....
Piszę te słowa- a na słuchawkach mam Twój Hey. Choć mówiąc szczerze uśmiecham się, bo Hey to czas moich studiów, Teksański i Zazdrość obowiązkowe na każdej imprezce:) Pamiętam jak się wydzieraliśmy pod akademikiem: "Będę karmić owocami, a do nogi przymocuję złotą kulę z diamentami". Minęło parę latek i Kasia pisze już inne teksty i jakże się cieszę, że wciąż dociera do pokolenia młodych- niepokornych i inspiruje!- zgodnie ze swoim przesłaniem z Teksańskiego: chcesz usłyszeć słowa, to napisz je sobie sam:)) Tak sobie pomyślałam własnie, dlaczego myślicie, że my jesteśmy już tacy starzy?:):) Że nową Nosowską mogą zrozumieć już tylko młodsi niż 25? Przecież 2015 jest aż nasiąknięty znaczeniami, w których odnajdą się starsi fani Nosowskiej..choćby te jej "gałęzie przeptaszone". Jestem ciekawa jak Ty tę metaforę rozumiesz...:)
Z Queer narozrabialiśmy trochę, ale cieszę się, że to własnie ja jestem przy Twoim ogólnopolskim debiucie:) Pamiętam jak dziś- jak w pierwszym miesiącu szkoły 4 lata temu opisałeś nas jacy to jesteśmy beznadziejni:) A ja już wtedy wiedziałam, że dobrze trafiłeś....I że mam mega ucznia....
Na początku życzyłeś mi twórczego roku... Postaram się, na szczęście mam dość wymagającą pracę, a Ty swoją postawą otworzyłeś tyle młodych serc, poruszyłeś tyle tematów, że muszę słuchać jeszcze więcej i jeszcze więcej widzieć....żeby mi się moi rebelianci nie zapadli w sobie i nie zagubili....
E.
ps. No i odkryłam dzięki pisaniu Fancy The Dumplings. Dziękuję! :)