sobota, 22 października 2016

03. o jesieni, ciszy, ścianie i Pink Floyd


Zakopałem się dziś pośród czarny okładek Gombrowicza, pośród niezliczonej ilości pustych kubków po kawie i zielonej herbacie. Spowiłem się w ciepły koc i zaczynam uderzać powoli w klawiaturę …
W głośnikach delikatnie dziś rozbrzmiewa ,,ciemna strona księżyca’’ Pink Floyd’ów, choć o jakiej delikatności mowa … Jest tu zbyt wielka, narastająca i przerastająca kumulacja emocji, aby mówić o spokoju...

Rok rocznie ten obraz zwiastuje silną deklaracje jesieni. Ona już jest i to na dobre. Płyta ,,Dark Side of The Moon’’ i ,,Wish You Were Here’’- to swego rodzaju moje hymny tej najpodlejszej pory roku. Tej bez skromnego słońca, bez przyjemnego wiatru, ale za to z przeszywającym, chłodnym deszczem i szarobrunatnym niebem. Jesień mimo swej dobrze znanej nikczemnej strony, jest dużą niekończącą się inspiracją. Jest swego rodzaju paradoksem, potrafi paraliżować i wysysać z nas wszystko, dając równocześnie tak wiele … Tak właśnie dziś… wspomnieniami sięgam, gdy pierwszy raz zetknąłem się z psychodelicznymi Floyd’ami. Podobnie jak i teraz trwała wtedy prawdziwa bezlitosna jesień. Wyczerpywała mnie do cna, pozbawiała mnie wszystkich sił i chęci, a ja sam chyba właśnie wtedy sięgałem najgłębszego dna. Na polach płonęły ziemniaczane łęty. Duszący dym unosił się wszędzie. Zakrywał dachy domów, gnębił obumierające liście. Ludzie drażliwie kasłali, dorzucając oschłe pnącza do stert. Gdzieś w tym wszystkim byłem wtedy ja. Nie jestem jednak pewien czy fizycznie, czy tylko mentalnie, lecz wiłem się pomiędzy tą szarą mgłą. Noce były zimne a poranki zbyt krótkie. Wtedy właśnie zobaczyłem ,, Ścianę ‘’…Może jednak za wcześnie … a może nigdy nie było odpowiedniejszego momentu. Przytłoczenie wciąż nie miało końca a ,, We don't need no education … We don't need no thought control ‘’ wybornie wpisało się w mój dotychczasowy świat, gdzie szkoła wydawała mi się najstraszniejszą chwilą w dniu i życiu, gdzie kontrola ludzi i świata zdawała mi się tak przesadzona i niepotrzebna … Raz pochłonięte psychodeliczne animacje, towarzyszyły mi od tamtej pory każdej nocy. 

Te złowieszcze, mocno kroczące młoty … powściągliwie zobrazowana metafora seksualnej bliskości przedstawiona przez jakże niewinne kwiaty … i ten przygnębiający mur, który potrafił zrównać z ziemią wszystko. Mur, który doszczętnie oddzielał od świata realnego, a w końcu- ukazany obraz nauczyciela. Tego podłego, nieludzkiego, obrzydliwie oschłego, nigdy wtedy nie pomyślałbym, że dziś będę tworzył to miejsce właśnie z nauczycielem. Paradoks goni paradoks. Ściana stała się doznaniem, tak szczególnym i nieprzeciętnym, że nawet dziś czuje, że emocje nigdy do końca nie uleciały. Zapewne nie ulecą już nigdy. To jest zbyt mocne, zbyt aktualne dla każdego z nas. Ściana jako historia nierozumienia i brak akceptacji otaczającego świata, ludzi i sytuacji.
Jest ktoś, kto dziś bez zająknięcia, mógłby zdeklarować się, że rozumie i zezwala na wszystko wokół?                 
                                                                                 
Psychodeliczny początek, ale jak nie wspominać o takich momentach w życiu, które zdają się powracać tak często i tak bardzo klarownie. Myśli plączą mi się od pewnego czasu gdzieś przy wymienionym przez Panią katharsis. Każdy ma swoje … swoje indywidualne, jedyne takie niepowtarzalne. Nie sposób się nie zgodzić. Zatem przytakuje, ja również mam swoje katharsis. Miejsce, do którego powracać pragnę zawsze. Miejsce, w którym w końcu się odnalazłem, przestrzeń, w której wiem, że poznałem siebie na nowo. Właśnie w tych ciasnych uliczkach, krocząc po brukowanych ścieżkach, pośród tłumów ludzi, lecz sam. Wsłuchując się w dziki szelest ludzi ... ich głośnych głosów, gestów, spojrzeń. Oddychając anonimowością z poczuciem pełnej wręcz niekontrolowanej możliwości. Ucząc się obcowania z innościami. Odczytując piękno otaczającej przyrody, historii i nowoczesnych form sztuki. Tam właśnie- w Krakowie-poczułem, że jestem sobą, że nikomu nie wadzę, nikt nie zwraca na mnie głębszej uwagi. Jestem sobą i nikt nie wymaga ode mnie, bym stawał się kimś innym. Nie przyodziewam maski, nie uczę się deklamować pożądanych słów. Czuje spokój, młodość, wolność … Spokój, o którym mówi Pani, że winniśmy uczyć się go od podstaw. Tylko jak wyglądałby dzisiejszy świat, gdyby ludzie jednak kochali spokój? Gdzie odnalazłaby się w nim dzisiejsza głośna, rozpraszająca cywilizacja?
Spokój, który potrafi koić wszystkie dotkliwe nerwy, który potrafi dać upust wszystkim emocjom. Spokój, który mimo pomijania i zapomnienia jest nam tak potrzebny. Choć teraz wizualizuje mi się sytuacja, tak mocno dzisiejsza … Wiele osób wchodząc do domu z pracy czy szkoły, przekracza próg i automatycznie, bez zastanowienia włącza telewizor lub muzykę. Dlaczego?

Bo narastająca cisza jest synonimem samotności. Niesie ze sobą pewien lęk, który prowokuje nasze myśli do obnażenia się przed samym sobą. Boimy się pozostawać sami ze sobą. Boimy się echa w pustym domu. Pustych łóżek i samotnie zimnych poranków. Przecież dlatego szukamy osoby, która wypełni tę pustkę, która zagłuszy w naszym życiu tę głośną ciszę. Choć to właśnie chyba jej tak często potrzebujemy. Nie zdając sobie do końca z tego sprawy. Dziś, gdy intensywność poraża nas z każdej możliwej strony, potrzebujemy chwili bez dźwięków, bez obrazów, czasem bez słów i bez towarzystwa … Intymnej chwili dla siebie, by móc wziąć głębszy wdech i delikatnie, bez pośpiechu strawić teraźniejszość. Zatem czynnego, dobrowolnego obcowanie z ciszą. Umiejętność, której brakuje znacznej większości. Nasza kolejna już cywilizacyjna porażka …

Strach, cisza i okrutnie bezlitosna samotność. Lęki, które za sobą niosą, ocierają się o stratę, o często nieuniknioną a tak przerażająca stratę kogoś bliskiego. Przywiązujemy się łapczywie do materialności, do osobowości, do ważnych i nieistotnych rzeczy. Posiadając przecież pewność i świadomość, że nic ani nikt nie trwa wiecznie. Mimo to zawsze pojawi się w nas to rozczarowanie i szczera niezgoda. Nigdy nie podejdziemy do straty bez emocji. Zawsze zaleje nas fala niezliczonych uczuć, smutku, frustracji, nienawiści i panicznego szaleństwa.
Niebawem znów przypomnimy sobie o tym wszystkim. Tak bardzo wyraziście, jak ja dziś wspominam podłą jesień. Zawitamy niepwnym krokiem na cmentarze. Rozpalimy jaskrawy ogień i pozostawimy, by sam walczył z pogodowymi anomaliami. Zaczniemy myśleć, wracając do przeszłości. Zaczniemy gdybać o przyszłości i o absurdalnym losie. Naszym i wszystkich tych, których dziś obok nas już nie ma.
Niewyobrażalnie ogromny, niekończący się temat, który powoduje we mnie wielki dyskomfort. Bolączki zbliżone do wyobrażeń o kosmosie. Niekończącej się nigdy przestrzeni, której nie w sposób wyjaśnić, objąć, pokazać, dotknąć … Jest wszystkim i jest niczym. My jesteśmy wszystkim i my jesteśmy niczym. Zarówno tutaj, jak i w całym ogarniającym nas czarnym wszechświecie.
Moje myśli wędrowały kiedyś czynnie pośród tych nurtujących tematów. Jednak finał zawsze wyglądał podobnie. Wszystko zaczynało robić się zbyt sprzeczne, zbyt niejasne i nieoczywiste. Nie lubię niejasności, niedociągnięć i niepewności. Muszę wiedzieć na pewno, muszę czuć na zabój … nie karmić się złudzeniami, wiarą i metaforycznymi opowiadaniami. Niespójne ze sobą kwestię automatycznie odrzucam. Uciekam porywczo od tego wszystkiego, co wydaje mi się pozbawione większego sensu. Próbuję panicznie dogonić samego siebie. Wyrywać się ze schematów śmierci, losu, przeznaczenia ... Przecież to wszystko jest zagadką. Tajemnice i dylematy, których nikt nie odkrył i nigdy dopóki nie skosztuje, nie odkryje. Jestem przecież tylko tutaj, mało wiedzącą istotą. Egzystuje pomiędzy tym wszechogarniającym chaosem.

Piekło i niebo jest tutaj. Tkwimy w nim od urodzenia. To czasem od nas zależy, gdzie wolimy się usadowić. Niebem może być nasze życie tak bardzo jak i piekłem. Możemy dokonywać wyborów, które niosą za sobą pewne konsekwencje, które wrosną w nas, zostawiając po jednej lub drugiej stronie. Patrząc jednak na nasz świat, na otaczające nas skrajności … widzę przecież, że w tej chwili bogaty, opalony pan na Florydzie czuje się jak w najprawdziwszym niebie- a wygłodzone, niewinne dziecko w Etiopii spoczywa w objęciach najprawdziwszego piekła. Gdzie ich wybór?  Nigdzie. 
Po prostu życie nigdy nie było sprawiedliwe dla wszystkich. Nigdy sprawiedliwym się nie stanie. Dlatego każdego dnia żyjemy pośród przejrzystych rajskich chmur i palących objęć diabelskich płomieni. Pośród sprzeczności, niejasności i paradoksów. 

Niebawem … tak niebawem znów staniemy przed marmurowymi pomnikami. Zatrujemy się nieznaną nam ciszą i obnażymy się przed sobą. Ukazując sobie swoje lęki, strach i niepewność. Niczym w ,, Ścianie ‘’ sprytnie otoczymy się murem, nie pozwalając światu zewnętrznemu na bliższe dotarcie. Uronimy słone łzy tęsknoty i zakopiemy się w narastających pytaniach. Co będzie ze mną? Co stało się wtedy … z Tobą? Na te pytania nawet Pani dziś nie odpowie. Spokojnie … nie oczekuje żadnych odpowiedzi. Nawet gdybym mógł poznać odpowiedź nigdy nie zgodziłbym się na tę prawdę. Im mniej wiemy, tym bardziej szczęśliwi potrafimy być, a ja tego szczęścia jeszcze potrzebuje. Naiwnego, pełnego niewiedzy szczęścia.
Pewne stwierdzenia mogłyby doprowadzić mnie do nieuniknionej ruiny. Choć nie upieram się przy swoim. Staram się starannie tego uczyć. Bycia niemożliwie otwartym na zdanie innych. Umiejętnie i ze zrozumieniem słuchać. Nie zamykać się. Nie ustawiać przed sobą ściany z kolejnych nic nieznaczących cegieł. Przecież zabarykadowany nie dotarłbym nigdzie a dotrzeć pragnę wszędzie.


M.





Oj Mat, jakże Ci na to wszystko spokojnie odpowiedzieć....Spróbuję jednak, tak się przecież umówiliśmy... Jesień mnie inspiruje, oczywiście narzekam na ciemne dni i deszcz- ale to się da wytłumaczyć racjonalnie. Ponoć wystarczy tabletka witaminy D3. Wtedy zostaje już tylko cieszyć się z jesieni, właśnie takiej jak opisujesz: zamyślonej, smutnej i melancholijnej. Zatrzymać się na chwilę choć, pospacerować po parku pokrytym zeschłymi liśćmi. Pogadać ze sobą: czego szukam, czy znajduję, czy jestem bliżej, czy wciąż mi jeszcze daleko do celu, czy mam ten cel, czy tylko żyję z dnia na dzień, a jeżeli go nie mam, czy to tak źle? Czy mam dokąd wrócić? Czy wiem czego szukam? Nazwać niepokoje, lęki, a po drodze mimo wszystko uśmiechnąć się do tej żółci i brązów. Jest pięknie Mat, naprawdę jest pięknie, gdy tylko zechcemy to zobaczyć, nawet smutek jesieni tego nie przysłania...
Nie możemy wciąż pędzić. Jesień nas zatrzymuje. I chwała jej za to.


A potem piszesz o szkole. Obraz szkoły totalitarnej w piosence Pink Floydów. Czy takiej szkoły już nie ma? Pokolenia krzyczą: nie chcemy ograniczania myśli. Nie ograniczamy? Zacząłeś od Gombrowicza. To on pisał o zniewoleniu formą. Forma szkoły nie zmieniła się. Nie chcecie edukacji? Ależ oczywiście, że chcecie. Nie chcecie, by wpływać na Wasze myśli? Ależ oczywiście, że chcecie...To jest paradoks. Już wyjaśniam: gramy w szkole życia. Potrzebujecie edukacji, potrzebujecie, by ktoś nauczył Was myślenia, nawet jakieś kontroli potrzebujecie. Nie zgadzacie się tylko z formą. Gdy ktoś wbija Was w poczucie przeciętności, lenistwa, ograniczenia. Nauczyciel tyran w piosence Rogersa to tylko wyrobnik, kontroler realizacji materiału, prawomyślny prymus, poddany jakiemuś bliżej nieokreślonemu systemowi, a wszystkie swoje decyzje i brak decyzji wyjaśnia tym, że tak musi, że inaczej nie można…Za to jak w ogień pójdziecie za tym, który będzie Wam nazywał świat i będzie z Wami zawsze. Nie bój się, nawet jeżeli się pomylisz jestem obok- powie ten nauczyciel. Nie wylecisz w kosmos. Przytrzymam Cię. Jak w ogień pójdziecie za tym, który nie gra, ale jest sobą. Potrafi przyznać się: nie wiem, nie mam pojęcia, ale może odkryjemy to razem? Jak w ogień pójdziecie za tym, który jest mądry prawdziwie, a nie przemądrzały….
Zatem Mat…potrzebujecie edukacji i kto wie, czy nie najbardziej tego, by ktoś Was nauczył  myśleć- a myśleć będziecie już potem samodzielnie. On ma tylko wskazać drogę….Ty ją odkryjesz sam. Nawet jeśli czasem zatrzymasz się na ścianie.


Ściana 1. Samotność. Nie jest demonem. Pozwala poznać siebie. Przeżywasz to w Krakowie. Jesteś sam. Ale jesteś szczęśliwy. W końcu ze sobą. Możesz prowadzić to cudne soliloquium. Bywa dobra taka samotność.

Sciana 2. Osamotnienie. Tu jest pustka. Nie ma nikogo. Wpadasz w dół. Dlaczego nie ma? To powinno być pierwsze pytanie i jak je sobie zadasz to kto wie, czy to nie pierwszy krok do zmiany.

Ściana 3. To mija. Na ogół to wszystko mija. „Czas lekarz wszelaki”- pisał Kochanowski. Miał rację. Postoisz trochę pod tą ścianą nieszczęścia, popłaczesz może nawet, pouderzasz w nią głową, poranisz ręce, zawyjesz z rozpaczy, poklniesz, pozapadasz się w sobie, zmęczysz…i w końcu odejdziesz.
I znów zaczniesz żyć tak jak lubisz. Tylko nie pal świata wcześniej. On nigdy nie spłonie, a Ty będziesz musiał długo gubić ten straszny zapach…

A potem piszesz o śmierci. I tu nie wiem co Ci odpowiedzieć, bo to dość intymne. Myślę sobie tylko, że za szybko uciekamy z tych cmentarzy. Jakbyśmy się bali prawdy o niej. Ograniczamy refleksję do rytuału. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Wiem tylko, że gdy rozmawiam lub myślę o śmierci zbliża mnie ona do bliskich. Tych żyjących. Żałuję, że nie pogadałam więcej z tymi, których nie ma już. O swojej śmierci nie myślę. A Ty pisząc o pustce PO zbliżyłeś się do egzystencjalistów. Oni mówili, że nasz byt jest jedyny i kończy się w chwili fizycznej śmierci. Byli ateistami. Niestety także pesymistami. Doskonale obrazuje ich postawę postać dr Rieux z „Dżumy” A. Camusa. Na końcu powieści całe miasto świętuje, tylko on jest sam i do tego ze świadomością, że bakcyl dżumy- zła nie umiera nigdy. Wygrał z epidemią. Nie uczyniło go to szczęśliwym. 
W wymiarze osobistym stracił wszystko- żonę i przyjaciela. W wymiarze moralnym- powinien czuć się zwycięzcą…. 
Czasem to za mało, prawda?

Tak Mat- piekło i niebo jest tutaj. Tkwimy w nim od urodzenia, aż po kres. Dodałabym tylko do Twojej myśli: i to jest właśnie absolutnie piękne w nas. Te sprzeczności, te nasze samotności, upadki – i te konkrety, wzloty, zwycięstwa w codzienności.
Mur i ściana mają kres. Kto wie, może tylko po to są właśnie, by je pokonywać…a nie, by nas zatrzymywać…Ale Ty już chyba o tym wiesz….zabarykadowany nie dotrzesz nigdzie. Udusisz się z braku świeżego powietrza i zwiędniesz. 
Więc biegnij Mat, biegnij…


E.



niedziela, 16 października 2016

02. o jazzie, sztuce i zazdrości


Witam. Z jak wielką radością witam! 
Mam dziś tę ogromną przyjemność pisania tego tekstu w jakże pięknej scenerii. Po mojej lewej stronie Kościół Mariacki a naprzeciw Sukiennice. Jest intensywnie inspirująco. Przyświeca ciepłe słońce a wokoło masa rdzawych liści. Duże miasto jesienią to kuźnia dla wyobraźni.

Pni Elżbieto! Śmiem twierdzić, że stał się pewien cud, gdyż wskrzesiliśmy w ludziach chęć do intensywnych dyskusji i niekończących się rozmyślań. Poruszyliśmy ludzi, prowokując ich do rozmów. Czy to nie jest aby piękne? Prawdziwa afera, która mam nadzieje zwojuje na długo w czytelnikach, poruszając ich zastygłe serca i roztrzęsione myśli.
Wiadomość od Pani trawiłem dość długo na wszelakie możliwe sposoby. Wgłębiałem się w każde słowo, wyszukując czasem drugiego dna. Ożywiła Pani moje spostrzeżenia…myślenie i nie sposób się z Panią nie zgodzić, nawet mnie trudno czasem jest znaleźć kompana do rozmów. Mimo tylu ludzi i życia pośród nich, można być przecież samotnym Małym Księciem.
My jako młoda warstwa społeczeństwa, wykluczyliśmy tych starszych i bardziej doświadczonych, pozbawiając dostępu do swojego świata, tak bardzo szybkiego i z pozoru idealnego. Wina leży po obu stronach i myślę, że oboje zdajemy sobie z tego sprawę. Sęk w tym, aby znaleźć złoty środek i czasem za wszelką cenę dążyć do poznawania, odkrywania, do kolejnej prawdziwej rozmowy. Może pewnego dnia dojdziemy do takiego etapy, że ja będę bardziej otwarty na sugestie starszych, a Pani intensywnie i z przyjemnością będzie wkraczała w świat tych młodych, idealnych …Wiele pytań pojawiło się po ostatniej publikacji. Wiele na, które chciałbym wyczerpująco odpowiedzieć. Zacznijmy zatem od tego jazzu. Czy my słuchamy jazzu? Właśnie! Wydawać by się mogło banalne pytanie, a mimo to kryjące w sobie tak wiele.

Sam osobiście słucham i sprawia mi to wielką przyjemność, ale, słucham również Chopina jak nakreśli się w mym sercu pragnienie, ale bywają dni, że mam ochotę posłuchać Rihanny, przeplatając ją psychodeliczną elektroniką, czasem też pochłaniam się w twórczość polskiego Czarnego Anioła i niechlujnie wyje do Nosowskiej.
Kocham muzykę a muzyka nie powinna być ograniczana. Nie lubię określonych kanonów, nie lubię schematów, nie lubię, gdy osoby same określają sobie swoje granice w sztuce. Muzyka, która również jest sztuką, jest niezłym spójnikiem, który może połączyć na lata albo w jednej chwili podzielić na długi czas.
Nie ograniczam się i tak bardzo, jak różny jestem ja i moje poglądy, tak muzyka jest gamą wszelakich dźwięków i przyjętych form. Pomijając disco-polo, którego fenomenu nigdy nie zrozumiem, ale nie czuje, że właśnie o tym chciałbym dziś pisać…
Jak jest z innymi? Szczerze nie poczuwam się do wygłaszania twierdzeń za większość. Raczej słaby ze mnie przedstawiciel współczesnego młodzieńca. Może z pozoru nie różnie się od większości, ale czuje, że pomiędzy mną a resztą osób z życia codziennego jest pewien kanion, którego osobiście za wszelką cenę nie chce przekroczyć. Wole pozostać teraz tu gdzie jestem. Wiadomo, zdarzają się wyjątki, a wyjątki stanowią regułę. Wyjątki, które rozumieją i mają w sobie jakąś część ściśle spójną ze mną. Jak jest zatem z innymi, jak jest z tym jazzem? Nie wiem. Ale czy wystarczy odpisać-nie wiem?
Nie … bo widzę tu olbrzymi kontekst, który kryje się pod płaszczem jazzu. Zapewne pytania błądzą pomiędzy przypuszczeniami, czy jest w nas jeszcze odrobina elokwencji i chęci do interpretowania czegoś wymagającego. Muzyka to tylko pretekst do obnażenia naszej porażki. Spoglądając na ludzi ze swojego otoczenia, przejrzyście widzę, że chęć życia ze sztuką jest ustawiona gdzieś na dnie. Dlaczego?

Bo sztuka jest wymagająca, bo jazz też jest wymagający, a zszedł na manowce na rzecz popkulturowych święcących gwiazd. Takie czasy, że prawdziwej muzyki trzeba szukać, po kameralnych alternatywnych klubach.
Nie mamy styczności z jazzem, nie mamy styczności ze sztuką i podam tu idealny przykład. Już od prawie czterech lat próbuję za wszelką cenę zorganizować wycieczkę klasową do teatru. Z marnym skutkiem. Bo przecież teatr kojarzony jest z czymś nudnym , czymś dla ,, starszych ‘’. Dlaczego?
Myślę, że swoją winę ponoszą tu po części rodzice. Ostatnio najlepszą formą spędzenia rodzinnej niedzieli, jest wypad do centrum handlowego. Obiad w mac’u, kino, a potem fatałaszki a dokładnie w tym samym czasie i tym samym kosztem moglibyśmy pójść do teatru. Tylko zarówno Wy- rodzice a my- dzieci nie myślimy o tym w ten sposób. Ubolewam nad tym, gdy widzę, w jakim kierunku podążamy. Tak więc zalążek pragnienia czynnego życia ze sztuką gdzieś przepada...

Tak samo jest z muzyką, niewiele osób zostało zaszczepionych pasją do słuchania czegoś nieprzeciętnego jak jazz … a przecież jak pomyślę o tych zatłoczonych piwnicach Nowego Jorku, stolikach wypełnionych pustym szkłem, przepełnionymi popielniczkami. Ludzi zasłuchanych w Sinatrze, trzymających w ręku szklankę ze szkocką, to aż chciałbym się tam przenieść i zostać na zawsze. Skąd mamy wiedzieć, że tak było, skoro my nie chcemy słuchać opowieści o tym, jak było ? Skoro już ,,bezpowrotnie’’ minęło … Nie tracimy przecież czasu na przeszłość. Niestety. Duża wina stoi tutaj po stronie wszelakich mediów. Promują wszystko, co jest chwilowe, ulotne i szybkie. Niezobowiązujące i łatwo dostępne. To nie czas na jazz.
Wyobraża sobie Pani, że np. w sobotni wieczór Pani uczniowie oglądają program poświęcony jazzowi czy muzyce klasycznej? Ja nie.

Radio czy telewizja nie promują czegoś,
nad czym trzeba się skupić, przysiąść i się wsłuchać. Nie mamy czasu na takie ekscesy, przecież jak wspominałem, wszyscy w zastraszającym tempie pędzimy. Lepiej iść na łatwiznę czyż nie? Przecież ludzie idą na łatwiznę, świat idzie na łatwiznę wiec, dlaczego media mają rezygnować. Tak właśnie od rana w rozgłośniach wałkowane są w kółko te same utwory, sporadycznie przerywane jakąś klasyką nad klasykami. Niestety, ale zauważyłem, że radia można słuchać tylko podczas żałoby narodowej, wtedy nagle rozgłośnie przypominają sobie o dobrej muzyce. Oczywiście istnieją stacje, które nawet mnie zaskakują i jest to bardzo miłe zaskoczenie. Jednak nazw wymieniać nie będę, reklamy nie są w moim stylu. Ja świadomie stronie i od telewizji i od radia. Jest mi z tym dobrze, choć maniakiem muzycznym jestem i zapewne z pięciu tysięcy utworów, które mam wybralibyśmy razem fancy playliste. Jestem przekonany! Oczywiście znam wielu ludzi w przekroju mojego wieku, którzy żyją koncertami, teatrem książka i modą i sztuką, a gdy mają gorsze dni, włączają muzykę na starym gramofonie dziadka. Nie chciałbym ich w żaden sposób pomijać ani urazić, ale oni też wiedzą, że kręcą się wśród ludzi, którzy tego nie rozumieją i co najgorsze nie chcą zrozumieć.
Muzyka jest najłatwiejszą i najbardziej dostępną formą sztuki w naszym życiu. Przecież od urodzenia naszemu życiu towarzyszą dźwięki i to one powinny nas w pewien sposób ukształtować. Wzniecić w nas świadomość czego słuchali nasi rodzice, dziadkowie etc.
Osobiście mam co wspominać i jestem przekonany, że gdyby nie ,,dziecięca’’ playlista nie byłbym dziś takim Matem. The Beatles, Dire Straits, Cranberries, Grechuta, Krajewski, Hey, Geppert … i w jaki sposób ja mam się dziś wypowiadać, czy MY słuchamy jazzu?

Słuchamy. Część z nas słucha, część z nas tak jak ja z utęsknieniem spogląda w przeszłość, wnosząc ją intensywnie w teraźniejszość. Jesteśmy zbyt różni, zbyt indywidualni, aby móc jednogłośnie odpowiedzieć. Ale właśnie to czyni świat piękniejszym. Ta różnica pomiędzy mną a moim kolegą, między mną a Panią … Ja mogę komuś pokazać Tonego Benett’a a on odwzajemni się elektronicznym The Knife. Ja zaproszę Panią na koncert The Dumplings a Pani zabierze mnie ze sobą na operę. I wszyscy jednocześnie możemy pochłonąć coś nowego, zarazić się, zakochać.
Różność i odmienność też może nas w pewien sposób połączyć. A skoro różnice i odmienności to zawsze skrajne opinie. Utarło się, że ten inny często jest tym gorszym, tym wytykanym palcami. Bo ma lepiej, bo ma prościej i łatwiej niż inni w życiu … Wtedy przejawia się tak bardzo stereotypowa w nas zazdrość, zawiść, a nawet życzenie komuś wszystkiego, co najgorsze. 
Jak to jest? Czy te cechy już naprawdę wpisały się w typowego Polaka? Wiecznie niezadowolonego i zazdroszczącego innym wszystkiego …


Hejnał właśnie wybrzmiewa!


M.



Ty w Krakowie, a ja na słuchawkach mam Instrumental Jazz Mix z cyklu Cafe Restaurant. Możemy więc założyć, że atmosfera podobna…a jednak. 
Za łatwo by było wszystko załatwić substytutami: prawdziwy koncert płytą na dvd, wizytę w muzeum- powieszeniem grafiki na ścianie, podróż do konkretnego miejsca- obejrzeniem filmu na National Geographic...I można by tak bez końca. Dlatego Twój Kraków wygrywa- tylko w wyobraźni mogę poczuć zapach ulicy, starych uliczek i mocnej kawy, gdy uchylą się drzwi od jakieś kawiarenki, którą być może właśnie mijasz. Po przeczytaniu ISKIER wiem, że Kraków jest Ci potrzebny…

Masz rację: słaby z Ciebie przedstawiciel współczesnego młodzieńca. Wbrew pozorom jest Was wcale niemało, wrażliwców, emocjonalnych robinsonów, innych, wyróżniających się poglądami, ubiorem, myśleniem, orientacją, zachowaniem, estetyką… Wrzuceni do jednego worka WSPÓŁCZESNA MŁODZIEŻ  widzę jak się męczycie bardzo, nie tylko w szkole, ale i w domach, 
a ostatnio niestety coraz częściej także na ulicach…Mimo to Mat, jesteście bardziej wolni niż my dorośli. Wierz mi. My się kompletnie zagubiliśmy pomiędzy pożytecznym a przyjemnym. Te wszystkie wypady w soboty czy w niedzielę z rodziną do centrum handlowego i symbolicznego MacDonaldsa- to z pozoru tylko oddanie najbliższym należnej nam naszej uwagi i czasu, którego nie mamy. A przy okazji coś się kupi. To jest łatwe, proste i przyjemne, nie wymaga szczególnego wysiłku. Bilet do kina można kupić w kasie przed seansem. Wszystko można załatwić podczas jednego wyjazdu i wracając z dumą powiedzieć: fajnie było, nie? Poczuć się jedną z wielu rodzin, której wiedzie się całkiem całkiem…
Nie ma nawet sensu doszukiwać się tu jakiegokolwiek estetyzmu….I byłoby ok, gdyby to nie był substytut wszystkiego- spędzania czasu z rodziną, spełniania potrzeb wyższych. Gdyby to było incydentalne. A nie jest.
Na więcej często nie starcza nam ani czasu, ani życiowych sił. Albo po prostu nam się …nie chce.

Tak, Mat, to, że nie możesz od 4 lat zorganizować wycieczki do teatru jest właśnie konsekwencją przyjętego przez nas modelu wychowania. Nam było ciężko, więc młodym trzeba to wszystko ułatwić. I nie uczymy sztuki, nie uczymy wrażliwości, nie uczymy estetyki. Zostawiamy wam to do wyboru. Jeżeli w którymś z was się obudzi i wykażecie taką potrzebę, wtedy i owszem chętnie- zaczynamy coś robić. Po drugie zobacz sam? Włączam radio i mam prawie wszystkie piosenki w rytmie ¾ bita czy jakoś tam, nogi chodzą same, fajnie się jedzie samochodem, można się trochę wyłączyć, a jazz- jak napisałeś słusznie- to jednak sztuka podążania za określonym dźwiękiem interpretatora- co innego mówi perkusista, co innego pianista. Musiałabym włączyć myśli i wyłączyć wszystko wokół. Jak? Gdy rozprasza mnie absolutnie wszystko: powiadomienia na komórce, dźwięki tv, itp… kto wie, czy człowiek dziś najbardziej nie potrzebuje ciszy- właśnie po to, by mógł wyhamować…



Może powinniśmy od tego zacząć w wychowaniu? Nauczyć Was obcować z ciszą??

I na koniec…zadajesz pytanie, czy musi być tak, że obraz stereotypowego Polaka mieści w sobie wyłącznie niezadowolenie i zazdrość, szczególnie wobec tych, którzy potrafią żyć inaczej i są różnorodni. Nie Mat…nie możemy tak myśleć. Zawsze obok zacnego pojawi się jakiś łobuz, a obok dobrego ten zły. I to chyba bez określania nacji. My może tylko mamy problem z akceptacją tego, czego nie znamy i mamy mocne poczucie wspólnoty, wykluczeni z niej w jakikolwiek sposób czujemy się gorsi. Więc często tak na wszelki wypadek postanawiamy potępiać i krytykować, gdy ktoś jest inny. Przeraża mnie i hejt i ta nasza zazdrość narodowa, nie zmienimy tego, najmądrzej jest nauczyć się żyć tak, by nie pustoszyło to naszej psychiki. Mówią sobie? Niech mówią. Nie podoba im się? Niech im się nie podoba. Zazdroszczą? Niech sobie zazdroszczą.

Ostatecznie zawsze można wsiąść do pociągu i pojechać do Krakowa. Katharsis- to wymyślili starożytni. Każdy ma jakieś swoje…

E.