Dzień/noc bardzo dobry!
Pani Elżbieto stało się! Już po prawie czterech
latach wspólnego pobytu w szkole, przyszedł czas na noc niesamowitą,
nieoczywistą, pierwszą tak wyniosłą i wspaniałą, jaką jest noc studniówkowa.
Tygodnie przygotowań, negocjacji, latania w przestworzach
i dosłownie pomiędzy ludźmi, by wszystko mogło zostać starannie
i skrupulatnie zapięte przysłowiowo „na ostatni guzik”. Udało się?
Cóż... skromnością nie grzeszę, oczywiście, że się
udało! To była najwspanialsza noc, jaką mogłem przeżyć a jednocześnie
sobie wymarzyć, to była jedyna taka noc, gdzie odziany w garnitur poczułem
się jak facet, który mógłby zdobyć świat. Niczym w wysokobudżetowym filmie
akcji, mógłbym ganiać ratując cały świat, a Tina Turner mogłaby śpiewać
Golden Eye… Tak właśnie się czułem, mimo „niemęskiego” wzruszenia, podczas
chociażby Pani przemowy, czy pierwszych dźwięków poloneza.
I tu na chwileczkę się zatrzymam. W czasie prób fenomenu tego tańca zbytnio nie rozumiałem, dobrze Pani wie, że nie
jestem tradycjonalistą, więc i tradycje nie mają większego dla mnie znaczenia.
Jednak tej finałowej nocy, gdy wszyscy wyglądaliśmy tak, że moje oczy
pękały ze zdumienia, poczułem, że gęsia skóra rozchodzi się nawet po twarzy.
Dlaczego? Trudno mi stwierdzić, ale poczułem, że to jeden z tych momentów,
które warto będzie pielęgnować w głowie przez resztę życia. Moją prawą
dłoń ściskała dziewczyna- a właściwie już kobieta, którą darzę olbrzymią,
ogarniającą mnie całego przyjacielską miłością, a także szacunkiem i sympatią.
Osoba, która nie raz, nie dwa „skopała mi tyłek”, bym mógł się podnieść
z gleby i iść dalej. Oddana przyjaciółka, z którą miałem możliwość
spełniania swoich pasji, z którą wygrywałem i przegrywałem,
ale zawsze razem. Nasza relacja zrodziła się właśnie w murach naszej
szkoły. Z pozoru dwie osoby, które całkowicie do siebie nie pasowały,
które miały tak odmienne spojrzenie na ludzi i cały otaczający świat,
że uważam to za niebywały cud, że dziś nawet podczas kilkudniowej zimowej
przerwy, rozłąki, zaczynam za Nią tęsknić. I śmieje się teraz
w głos, choć nie mam tego w zwyczaju, bo wspominam pierwszą klasę
i moje jawne przerażenie, lęk i strach, że taka „baba
z jajami” będzie chodziła ze mną do klasy. Cóż, ponownie to napiszę, nie
raz nie dwa okazywało się, że jest niebotycznie silniejsza ode mnie. Tej
nocy, gdy ściskałem jej dłoń i kroczyliśmy razem przytakując „na
trzy”- ona- reagowała pięknym, nonszalanckim uśmiechem, ja- omal nie straciłem
równowagi myśląc ile gałek ocznych skupia się między innymi na mnie.
Mimo stresu, który bulgotał w przestworzach
żołądka, zrozumiałem – tak to jest to! To ten wyniosły, nieprawdopodobnie
jedyny taki moment. Później chciałem odetchnąć, wziąłem pod
rękę moją „drugą szkolną Matkę” i ruszyłem ku drugiemu polonezowi. No
cóż. nie odetchnąłem, nie wyluzowałem się, broniłem powieki, by nie pękły
pod naciskiem wzruszenia. Co zatem jest w tym tańcu tak silnego, że
rozwalił mnie na łopatki? Dokładnie to samo co w tej nocy.
Możliwość
podziwiania i bacznego oglądania osób, które przez te ostatnie lata
życia coś wniosły do mojego życia. Mniej lub więcej, ale wniosły. Budowały
nie tylko mnie, ale każdego z nas. Wyciągały z nas to o czym
zapominaliśmy, to, o czym nie mieliśmy pojęcia. Tak jak już
wspominałem kilka dni temu. Szkoła średnia to etap, dla nas ludzi, najprawdopodobniej
najważniejszy. Dojrzewamy i tworzymy wokół swój świat. Mamy niepojęte
szczęście, że ten fundament dorosłego życia, budowany był przez takie
osoby jak moi szkolni znajomi, przyjaciele i przede wszystkim kadra
nauczycielska. I nie stukam tego ciągu literek, by komukolwiek się
podlizać. Ja się nie łaszę, ja to po prostu czuję. Czuję szczęście
i wzruszenie, bo gdyby nie ludzie, którzy „sprawowali nade mną władzę”,
którzy czasem umyślnie trzymali w ryzach, a czasem wyganiali
na głęboką wodę, nie byłbym teraz Matem Mosialą, który ma głowę pełną ambicji
i marzeń. Oczywiście znów podziękuję, pisaliśmy o tym, to słowo
jest tak ważne, zatem dziękuję Wszystkim i dziękuję Pani.

Opowieści tych studniówkowych- jak i tych
przedstudniówkowych- jest ogrom, zżyliśmy się jak to zwykle jest
w zwyczaju na końcu. No cóż, nie oszukujmy się, studniówka to ostatni
przystanek, z którego ruszamy pewnym krokiem ku najważniejszemu-
naszemu własnemu egzaminowi dojrzałości. To zwieńczenie naszego wcześnie
dojrzałego życia. Moment, w którym odlecimy i zaczniemy realizować
siebie, swoje plany i marzenia. Porzucając już gniazdo, rodzime domy
i dotychczasowe szkoły. Lecz nie myślę o tym jako o końcu,
nawet jako o początku. To następny level, następny etap, który rozpoczął
się od niebywale nieskazitelnych cudnych momentów, które pielęgnować
będę już najpewniej na zawsze… no może najpierw uleczę głos i zakwasy
w nogach ;)
Na koniec- a właściwe od tego powinna rozpocząć się moja dzisiejsza wypowiedź do Pani. Zahacza Pani o mój ukochany
Hey, ba, o moją ulubioną piosenkę z ostatniej płyty- Błysk „2015”.
Hmm „Gałęzie przeptaszone” swoją drogą tylko Pani Nosowska albo Pani
Osiecka mogłyby pokusić się do użycia takiej metafory, która z pewnością
może być rozumiana przez nas słuchacza w każdy możliwy i swobodny
sposób. Oczywiście cała piosenka to majstersztyk słowa, porównań
i metafor. Piosenka o zmianach, ale i o przemijaniu,
tylko tym razem już nie tak bolesnym i depresyjnym jak Kasia ma
w zwyczaju. „Gałęzie przeptaszone” dla mnie są niczym innym jak światem,
wypełnionym skrzętnie po brzegi nami-ludźmi, którzy nie zdołali, bądź
szczerze nie chcieli „odlecieć” z powierzchni. Zostali wśród nas, często
wariując przez zerwanie ze schematem ciągłych zmian w życiu. Ustatkowanie?
Norma? Rutyna? Coś w tym rodzaju-zapewne, jednak czy na zawsze, czy na
długo? Wątpię. Dziś, gdyby miała zostać zapisana piosenka 2016, zapewne metafora
świadczyłaby o tym, ilu ludziom mimo tego „przeptaszenia” nie udało
się zakorzenić na długo. Odlecieli… tym razem bezpowrotnie.
W bardziej przyziemnym znaczeniu to
odzwierciedlenie naszego roku 2015, gdy system pogodowy wariował, a ptaki
(już bez metafory) nie potrzebowały odlatywać, mogły ten jeden raz zostać
u siebie. „Czy to natury akt terroru przedziwny?” zapewne tak, cały tamten
rok był jednym wielkim aktem niezrozumienia, chociażby dla nas ludzi
i dla zwierząt, z którymi przyszło nam dzielić ląd. Zgubność
pomiędzy tym co znamy i czego oczekujemy a tym co daje nam życie
i świat. Niepewność i „rzucanie mostów przez fosę” o których
również piszę Nosowska. Czy dziś nadal jesteśmy wspólnie na przeptaszonej
gałęzi? My a właściwie ja- jeszcze tak. Gdzie będę wiosną? Tu znowu
przeniosę się do myśli, które zanotowałem u góry, czas pokaże. Być
może odfrunę:
„Leć ptaszyno w świat, nie oglądaj się
Ja już zwalniam lot, przy gnieździe będę kręcić
się”
Hey – „Lillia, kula i cyrkiel” – „Do rycerzy,
do szlachty, do mieszczan”.
M.
Mogłabym bez końca powtarzać: a nie mówiłam! :) - ale Twój wpis jest
pełen radości, spontaniczności, emocji, nie mogę więc odpowiedzieć z pozycji
mentora, muszę wyjść z roli wszystkowiedzącej i doświadczonej....
Tak, to był piękny bal i bardzo się cieszę, że
zrozumiałeś wszystko. To trochę jak inicjacja- bal debiutantów i dlatego zawsze
przywiązujemy dużą wagę i do nastroju i zachowania. Zatańczyć poloneza to
zaszczyt. Tak go wykonaliście i byłam z Was niezmiernie dumna, szczególnie
wtedy, gdy pochwały padały z ust osób, które były obserwatorami.
Niewiele osób w gruncie rzeczy zdaje sobie sprawę z
tego jak istotne jest to, co dzieje się między nauczycielami i uczniami w
okresie Waszego pobytu pod naszymi skrzydłami. Bagatelizujemy to często mówiąc: to tylko
szkoła. Trzeba to przetrwać. Tymczasem zawsze na koniec dostrzegam zmianę,
która zachodzi zupełnie jakby niezauważalnie...nie tylko w wyglądzie. Pojawia
się ta przedziwna nić porozumienia, nie trzeba nic mówić, wystarczy spojrzenie,
mały gest, grymas- i odczytujemy siebie bezbłędnie. Budujemy relację, która
nigdy nie traci na powadze, czy szacunku, nawet wtedy gdy żartujemy z siebie
bezlitośnie i wygłupiamy się. Kto wie jednak, czy to nie najlepsza droga i
wybór. Przekazywać masę dobra pozytywnie, nie siląc się na sztuczny szacunek i
sztuczną powagę. Wiele osób próbuje dociekać jaki jest ten nasz przepis na
fajną szkołę. A ja zawsze powtarzam: relacje, ludzie, emocje. Wy za chwilę
odejdziecie, wspomnienia wyblakną, inne doświadczenia będą tymi
najważniejszymi... ale... przepis na to, by ten czas też został jest prosty:
ludzie. To co nam dali, to co im daliśmy. Znam nauczycieli, którzy mówią, że
nie płącą im za to, by uczniów lubić. A ja się zastanawiam, czy można się
czegoś nauczyć od człowieka, zapamiętać go, gdy nie lubi tego co robi?
Ta nasza edukacja jest mocno niedoskonała, programy
nauczania, wychowawcze, profilaktyczne...przepisy, standardy, wymagania...łatwo
się w tym wszystkim zagubić albo powiedzieć, że to jest najważniejsze. I co z
tego zostanie? Niewielu tak naprawdę ludzi wskazuje na szkołę średnią jako
jakieś ważne podstawy. A mi się co rusz zdarza, że absolwent po latach wspomina
nasz czas dobrze, a pamięta Pani jak Pani powiedziała mi, że...Pewnie, ze nie
pamiętam. Może to nawet zmyślona opowieść. Cieszy mnie jednak, że samo
wspomnienie jest pozytywną emocją, Czas określany jako dobry, a przecież
nasze życie składa się z tych dobrych i tych złych czasów. Chciałabym bardzo,
żeby szkoła zostawała po stronie Dobra... ale to wciąż jednak wielkie marzenie...
Polecam wszystkim Twój artykuł na youngface.tv (link)
o akceptacji i tolerancji. Martwię się trochę tym, że wzmaga się wokół mowa
nienawiści, agresja, że jest dużo większe przyzwolenie na to, by ludzi oceniać
według poglądów, orientacji, wartości, wylewać czerwoną farbę na drzwi i
wykrzykiwać straszne słowa, a konflikty wychodzą już na ulicę. Boję się, że
latami będziemy chorować po tym wszystkim...martwię się o młode pokolenie, że
nie nauczyliśmy Was jednak nazywać rzeczy po imieniu, oddzielać kłamstwo od
prawdy, a przede wszystkim chronić przed manipulacją. Martwię się o tę polską
szkołę...czy będziemy tworzyć, czy już tylko odtwarzać, czy narzucać myśli, czy
uczyć myśleć...
Z drugiej strony jak przypomnę sobie ten bal...to
piękne podejście do tradycji , tę powagę, to uspokajam się, że młodzi ludzie
mimo wszystko są mądrzejsi i lepsi niż próbują nam wmówić publicyści.
Przeptaszone gałęzie...rozumiem podobnie. Bywam
zmęczona ludźmi, a jednak wciąż szukam inspiracji i pasji...a w nich to
przecież znajduję. To ludzie tworzą muzykę, piszą wiersze, wygłaszają wykłady,
projektują wnętrza. To ludzie podają mi w kawiarni przepyszną kawę i wykładają
w sklepie towar na półki...
Nie chcę i nikomu nie życzę stanu, by odwracał z
niechęcią wzrok od przeptaszonych gałęzi....
Na studniówce wyglądałeś pięknie. No i chyba już mi
tak zostanie... że Mały Książe podróżujący przez planety w poszukiwaniu
odpowiedzi na kilka prostych pytań - to Ty. Sam zresztą tak się nazwałeś :)
E.