sobota, 22 kwietnia 2017

19. o pożegnaniach



Odnoszę wrażenie, że coraz trudniej mi skupić swoje rozchwiane myśli w jedną spójną całość. Coraz częściej uciekam do wyciszenia, tak nagłego i maniakalnego, że trudno mi wyrwać się z tych sideł. Choć przyznam, że czuje się z tym samolubnie dobrze. Może to jest jakaś alternatywa, gdy wszystko zbiera się ku zwieńczeniu, gdy wszystko obraca się wokół przyszłych matur, przyszłości ogólnej i wszelakich późniejszych decyzji. Może właśnie to ten przepełniony spokój pozwala mi wstawać o porankach…

Mimo wszystko nie potrafię oderwać się od tego stanu nawet na ułamek, by przysiąść i skupić się na tym, co chciałbym napisać. Tym niestety sposobem minęło już kilka tygodni. Zdążyła nas zastać upalna wiosna, nudne święta i kwietniowy śnieg. Parabola anomalii pogodowych kołem czasu się toczy. I tak przez palce przelatuje czas i już za kilka dni nastanie dzień pożegnania. Zapewne nie ostatecznego, lecz z pewnością kończy się pewien etap ja-Pani uczeń-Pani-moja dyrekcja.


Z pożegnaniami jest tak, że zawsze prowokują nasze myśli, szarpią za sznurki wspomnień i mieszają wydzielane uczucia, od tych najwspanialszych, zaskakujących, po te wszystkie, które zapomniane nagle dały o sobie przypomnieć. Pożegnania to również czas podsumowań. Jakie były te cztery lata? Jak bardzo się zmieniłem i przede wszystkim dla mnie dwa najważniejsze aspekty: czy jestem lepszą wersją siebie i czy zostawiam za sobą miło wygniecione kroki na moście szkoły średniej. Na część z tych pytań mogę odpowiedzieć, na pozostałe zostaje mi czekać. Wydaje mi się, że rezultat tych czterech lat będzie widoczny może nie tak nagle, lecz za jakiś dłuższy/krótszy czas. Gdy ja zatęsknię za szkołą, odrabianymi lekcjami- a Pani czasem pomyśli o mnie w swoim, przyjaznym dla innych, biurze. Wtedy znowu to poczujemy, prawda?

Dziś mogę odpowiedzieć na jedno z tych pytań. Czasy szkoły średniej ustawiają się na piedestale lat spędzonych w szkole. Z wszelakich stron dobiegają mnie głosy, że to najlepszy czas, najobficiej wspominane lata..etc... Cóż… Muszę i z całą świadomością chcę się zgodzić. Przez wszystkie moje już dwadzieścia wiosenek, tylko cztery z nich ulepiły ze mnie osobę, która czuje się dobrze sama ze sobą, która coraz lepiej czuje się wśród tłumów, jak i samotnych przestrzeni wraz z wypełnionymi naczyniami ciepłej herbaty.
Każda cegiełka wkładana w moją głowę, jak i serce przez te cztery lata umocniła mój z początku rozchwiany szkielet. Każda kula u nogi umięśniła łydkę życiowej wytrwałości, a każda nawet najmniejsza łza przekonała o tym, że śmiech jest najpiękniejszym z darmowych lekarstw na świecie.
Wszystkie długie obfite rozmowy rozświetliły moje spojrzenie na ludzi, jak i cały otaczający nas świat. Każda przygoda- jak np. wyjazdy na konkursy, godziny spędzone na szkolnych warsztatach czy epicki już wyjazd na Maltę- są jak promyki, które czasem roztapiają śnieg, czasem mają trudne zadanie- muszą topić śnieg nawet w kwietniowy poranek…

Przyjaźnie, które kurczowo się zasznurowały między sobą- aż z impetem rozbrzmiewa dzisiejsza myśl pierwszej klasy, gdy byłem outsiderem wobec otaczającego mnie świata. Później było już tylko jak w cytacie:

„Kolejne dni wspominam jak wiosnę. Rodziło się we mnie coś silnego i nowego.”
— Eric Emmanuel Schmitt

Jaka dokładnie była ta moja przemiana, wiedzą osoby, które nadal ze mną wytrzymują, bądź takie jak Pani, które stały się bacznymi obserwatorami dojrzewania i stawiania „pierwszych kroków” jednego z uczniów. Jednak wyobrażam sobie, że najważniejsze- to czuć się dobrze. Z pozoru tylko tyle, a jednak aż tyle. Dobrze ze sobą i dobrze w pewności jak się jest odbieranym przez innych. Niekoniecznie przez wszystkich, tacy zazwyczaj źle kończyli…

W krwiobiegu dudni mi jeszcze jedna refleksja. Jeżeli szkoła średnia ma za zadanie ukształtować nas, młodych ludzi do dalszego już dorosłego życia, to czuję, że zarówno Pani, jak i cały sztab ludzi, który przewinął się przez te lata, może się właśnie uśmiechać. Dlaczego? Bo mimo jakiegoś pierwiastka (motywującego) strachu, czuję się gotów. Nawet więcej. Czuje się wypełniony podekscytowaniem. I na koniec powrócę do początku- ze wspomnieniami tak jest, że miksują naszą pełną gamę uczuć. Ekscytacji towarzyszy strach a radość pokrywa się z dozą melancholii. Pewną aurą niespełnienia, a jednocześnie poczucia, że wziąłem tyle, ile należało zabrać przez te cztery lata. Satysfakcja z poczuciem, że to już kolejny rozdział, który należy zamknąć, a zamykając obficie podziękować. Całą gamą najszczerszych uczuć, podziękować, bo choć to tylko jedno słowo, tylko ono dziś plącze mi się po myślach. Jak bardzo jestem wdzięczny i jak cudownie było (a nawet nadal jest) być elementem tej niepowtarzalnej przygody, jaką jest początek dorosłości.

PS. I, mimo że kocham Nosowską- nie zacytuje- „Dorosłość, jak początek umierania”.

Pozostawię Panią i Was z bardziej optymistycznym akcentem:

„Wszystko będzie, jak być powinno, tak już jest urządzony ten świat.”
— Michaił Bułhakow

Dziękuję Pani E!



M.








W języku polskim brakuje zwrotu, gdy chcielibyśmy się do Kogoś zwrócić oficjalnie i jednocześnie z ogromnym ładunkiem emocji....
Może więc tak:

Mateuszu...

Odpisuję Tobie, ale będę swoimi refleksjami obejmować także wielu Twoich znajomych i moich znajomych...uczniów...wychowanków...absolwentów...

Mówiąc szczerze bardzo nie lubię tego dnia. Od rana jakaś nerwowość, wybiegam z domu zupełnie nieprzygotowana i niepewna, czy wyglądam jakoś przyzwoicie, wyjeżdżam z garażu i dopadają mnie watpliwości, czy zaproszenia wysłane do wszystkich, czy jesteśmy dobrze przygotowani na...pożegnanie Absolwentów. Boże, jak to brzmi, jeszcze przed chwilą na korytarzu wygrażałam Wam za frekwencję a tu....koniec. Irytuje mnie w tym dniu szkoła, pytania od drzwi, nawet ulubiona kawa wyjątkowo nie smakuje. Próbuję się czymś zająć, ale to jakoś też nie wychodzi. Na szczęście zawsze znajdzie się jakaś sprawa, która pochłonie bardziej....ale czas nieubłaganie zbliża nas do spotkania...i w końcu trzeba wyjść, przychodzą pierwsi goście, sala zaczyna pękać w szwach, odświętnie, śmiechy, ale to wszystko jakoś tak....nie tak....Uśmiecham się i przebija się myśl, ej, jest dobrze, dotarliśmy z następnym rocznikiem do szczęśliwego finału...patrzę na Was i wtedy chyba po raz pierwszy widzę jak już jesteście daleko....że już Was nie ma mentalnie z nami...

Potem to wszystko się toczy, przemówienia, wręczenia świadectw ukończenia, przemówienia, podziękowania, oby szybciej...oby szybciej??? O nie...w pewnym momencie już dociera TO do nas wszystkich. Nigdy więcej razem na tej sali...i wtedy najczęściej wstaję, przechodzę ostatni raz między krzesłami i tak się z Wami żegnam....Pewnie, że w oczach łzy, ale i ten uśmiech Mat, o którym napisałeś....Nie zmarnowaliśmy okazji na coś więcej niż tylko nauczanie, było milion okazji do śmiechu, do zabawy, do pokonywania własnych słabości, do motywowania, robienia rzeczy dziwnych i niemożliwych wręcz, do realizacji przedsięwzięć najśmielszych /wybudowaliśmy boiska do siatkówki bez pieniędzy.../, lataliśmy w różne miejsca Europy, wygrywali i przegrywali rywalizację z innymi.... To zostaje...nawet jeżeli daleko do sentymentu, to w naszych nauczycielskich sercach zostajecie...

Nie wiem czy pamiętasz jedną z naszych rozmów, gdy powiedziałam Ci, że to jedna z fajniejszych rzeczy jaka mi się zawodowo przydarzyła spotkać Ciebie i jeszcze o tym, że zmieniłeś nas. Myślę, że staliśmy się bardziej otwarci na inność i różnorodność. Po wydaniu Twoich Iskier pojawiły się Ostatnie sekundy Mikołaja i wiele wiele więcej zdarzeń, pewnie nawet nie o wszystkich wiemy. A wczoraj na pożegnaniu zorganizowanym przez Samorząd usłyszałam tyle pięknych wykonań piosenek uczniów klas pierwszych, aż sobie wzdechnęłam, że wasz rocznik odchodzi, ale zostają następni zdolni. Pewnie już jesteście trochę dla nich legendą...


Nasze rozmowy nauczyły mnie i pewnie jeszcze kilku moich zdolnych kolegów, że najważniejszy w edukacji zawsze jest człowiek, ze swoimi talentami i słabościami. Wcale to niełatwe otworzyć się i poznać, ale kiedy już to się zadzieje- można wiele, wiele więcej niż opisują to eksperci w programach nauczania i wystandaryzowanych efektach uczenia....

Uroczystość kończy się. Wychodzimy z sali. Biegniecie jeszcze na ostatnie spotkanie z wychowawcą, musicie dopełnić formalności- podpis odbioru świadectw ukończenia szkoły....Ukończenia szkoły...

A potem robi się pusto i tego już nie da się znieść.
Posiedzę trochę za biurkiem i posmucę się i pouśmiecham. Zanim wyjdę sprawdzę jeszcze, czy wszystko gotowe do matury... Wrócicie za kilka dni i znów będę z wami przezywać trudność zadań i czekać na wyniki aż do końca czerwca...Zawsze już będzie tak, że wasze sukcesy będą cieszyć, a porażki smucić.

My zostajemy na WP32. Wy idziecie dalej.

Dziękuję za wspólne 1308 dni życia.


E.










niedziela, 2 kwietnia 2017

18. o naszych słabościach

1. Na początek chciałabym zdradzić czytelnikom kilka naszych tajemnic. Otóż zanim powstanie wpis na naszym blogu, sporo rozmawiamy na messengerze. Właściwie czasem są to tylko linki do stron, artykułów, muzyki- podajemy sobie to, co nas zaciekawiło. Często rozmawiamy. Piszesz gdzie jesteś, co fajnego widziałeś, kogo spotkałeś. Wstawiasz mi zdjęcia. Najbardziej lubię, gdy piszesz bo coś Cię mocno zainspirowało, zadziwiło, albo jest po prostu ...piękne. Tak jak dziś- zdjęcie z Twojego "domowego" lasu. Słoik, a w nim ekosystem i...gotowe:) Odpowiadam szybko, w biegu, z czerwonych świateł na drodze, szkolnego korytarza, narady, pomiędzy sobą dyrektorem- i sobą priv. Dziś zastanowiłam się nad tym, jakie to jest niezwykłe w istocie- można rzec- mamy dobry ze sobą kontakt:) W szkole widzimy się w biegu. Dzień dobry i co słychać. Jest tyle spraw....

2. Powiedziałeś mi, że zamknąłeś w swoim życiu okres Mostów. Zrozumiałam dość pobieżnie. Chcę, żebyś o tym opowiedział więcej- to ważne, szczególnie dla wszystkich Twoich młodszych kolegów, którzy są w okresie Mostów- poszukiwania siebie i tej strasznej walki o siebie, z pytaniami: kim jestem naprawdę? kiedy jestem naprawdę? czy jestem samotny, czy jednak mam przyjaciół, którzy są dla mnie ważni, czy miłość musi być niespełniona, czy lepiej poczekać, budować siebie, obserwować i wypatrzeć w tłumie kogoś, kto stanie się ważny...jak uchronić się przed ranami, przed zwątpieniem i przed rozczarowaniem...

3. Cierpisz na brak czasu, tak wiele się dzieje- a tu matura. Powtarzam Ci już chyba do znudzenia: ogranicz wszystko, co Cię rozprasza, skup się na tym co ważne, to tylko 2 miesiące, warto zatem zrobić wszystko, by powalczyć o jak najlepszy wynik na maturze. Odrzucić strach i podejść zadaniowo. Pozarządzać sobą, nawet jeśli masz słabszy dzień, to najważniejsze jest, żebyś usiadł przy biurku i przed sobą wyraził gotowość. A potem jednak otworzył Repetytorium. Bez przekonania- ale jednak przeczytał choć jedną stronę. Zmuszając się- zrobił jedno zadanie. Bez przekonania sprawdził wynik. Jest zły. Z niechęcią zrobił jeszcze raz. I znalazł sam swój błąd. Sprawdził, czy się nie mylisz. Dla sprawdzenia zrobił kolejne zadanie. Sprawdził z ciekawością wynik. Teraz jest dobrze. Uśmiechnął się, to nie jest takie trudne. Rozumiem. Osiągnął ten cudowny stan ROZUMIEM, to nie jest trudne. I dopiero wtedy wstał do innych rzeczy, zasłużyłeś na kanapkę, muzykę czy krótki rzut oka na fejsa:):)

Zarządzanie sobą. Nie myśl, że musisz coś zrobić. Pozarządzaj sobą tak, żebyś tylko usiadł do tego biurka w chwili, którą zaplanowałeś. Nie planuj 10 zadań. Zacznij od tego, żebyś usiadł. Jak wdrożysz- nie pożałujesz.:) Trzeba czasem tę nieokiełzaną materię wziąć w garść. W Twoim przypadku- a jak sądzę także u wielu Twoich koleżanek i kolegów- najważniejsze, by wziąć w garść siebie:) Znam Was, tysiące spraw, problemów, wymówek- byle tylko uciec. Mój największy przeciwnik- Ja sam:)


4. Oczywiście, że jesteśmy słabi. Kto wie, czy to nie jest nasza najpiękniejsza cecha. Wiem, dość przewrotna teoria, szczególnie w czasach zaciśniętej pięści ludzi sukcesu. Ktoś mi podpadł- to go zniszczę. Ktoś mnie wkurzył- wykorzystam władzę nad nim i go dopadnę. Ktoś mnie denerwuje- obsmaruję go na prawo i lewo. Wszystko bez refleksji, bez zadania sobie pytania dlaczego tak czuję, dlaczego tak jest....To prawo pięści jako antidotum na całe zło świata i nasze lepsze samopoczucie. Wiem, wiem, trochę idealizm. Może nawet ratunek- wymówka przed trendem: trzeba być silnym, mocnym i mieć w portfolio same sukcesy....nie udaje mi się, więc opowiadam się za słabościami. Ale znasz mnie i wiesz, że więcej widzę i słyszę niż mówię... Martwi mnie, że wszystko poddajemy manipulacjom, tłumaczeniom, klęska staje się zwycięstwem moralnym, a zmiana naprawą... Jak
komuś przywaliliśmy to wygraliśmy? Jak wyrzuciliśmy to pozbyliśmy się problemu? Naprawdę?

5.  Jesteśmy słabi na tyle, że czasem musimy z czegoś zrezygnować. Z miłości na przykład, jeśli przestajemy w niej być sobą. Z przyjaciół, jeśli czujemy, że myślimy inaczej. Z wartości, jeżeli ich zachowanie przerasta nas.
A potem płaczemy w samotności. I wtedy jesteśmy naprawdę ludźmi, a nie Gombrowiczowską formą....
Skończyłeś 20 lat. Teraz dopiero się zacznie....:):)

E.





Słoneczne dzień dobry.
Zasiadłem pierwszy raz w tym roku w ogrodzie. Łyk ciemnej jak noc kawy. Pogoda sprzyja, mieni się na policzku słońce. Witamina D rozprzestrzenia się po organizmie. Wiosna, za którą chyba nie tylko ja tak kurczowo tęskniłem, przyszła do nas na dobre. „Przecież to, moja ulubiona pora roku” - jak śpiewała Edyta Bartosiewicz, podpisuje się pod tym obiema rękoma, nie ma piękniejszej aury niż wiosna, a Tym którzy ze zwątpieniem spoglądają za okno rada od Przybory - „Nie krytykuj tej wiosny, bo to nasza- pierwsza!”. Pierwsza wiosna dwudziestolatków.

Odpisuje na Pani tekst stosunkowo późno, co mi się nie zdarzało wcześniej, ale tak jak Pani już wspominała- jesteśmy w ciągłym biegu. Pierwsze tak późne pozbieranie myśli, ale maturę za kilka tygodni będę pisał również pierwszy raz i mam nadzieję, że ostatni… Organizacja czasu powinna być przedmiotem obowiązkowym na wszystkich szczeblach edukacji w szkołach. Dlaczego? Bo mamy z tym duży problem, po pierwsze co zrobić- gdy musimy to zrobić, po drugie co zrobić- jak chcemy zrobić coś dla siebie, po trzecie, choć na chwilę spocząć na kanapie z kubkiem herbaty czy kawy i nie robić nic. Czasem wygrywa opcja nr 3 i wszystko przestaje mieć znaczenie. Ten czas jest również potrzebny, jednak nie powinien wygrywać każdego dnia.
Wszystko jednak jest kwestią posegregowania tego w głowie. Tak jak Pani pisała, zaprogramowanie siebie i dobra obsługa to krok ku sukcesowi. À propos sukcesów, po wszystkim czasem boli trochę głowa i chce się spać, ale przecież triumfowanie to część sukcesu. Tak, zapewne wie Pani, że chodzi o zdany egzamin T.15. Dla tych, którym to nic nie mówi, już wyjaśniam. Od wczoraj już oficjalnie jestem technikiem żywienia. Fajne uczucie- coś się udało, lubimy wszyscy, jak się udaje, mimo że poprzedzają to katusze przy książkach i wyrzeczenia w długie weekendy, ale i nad tym można jakoś zapanować. Wszystko to kwestia organizacji owszem, ale ważne są również pełna świadomość i szacunek do czasu. Wykorzystywanie go, by nie przelatywał nam między palcami. Może już się starzeje, ale męczy mnie, gdy zasypiam i myślę, że np. dziś nie zrobiłem niczego ważnego. Oczywiście! Nie zostałem prezydentem, czy nie wymyśliłem czegoś, co zmieni cały świat, ale tu chodzi o takie małe niuanse jak: zrobiłem dziś zdrowy obiad, pokonałem swój rekord dystansu na rolkach, napisałem wiersz, rozwiązałem zadanie z matematyki… Cytując Panią, sami jesteśmy swoimi przeciwnikami. I tylko my jesteśmy odpowiedzialni za to ile i co zrobimy. Czasem obawiam się, że tego czasu nie ma zbyt wiele. Nikt właściwie nie wie ile go ma, ale wie, że ma dzisiejszy dzień, dlaczego to właśnie dzisiejszy dzień nie może być tym wyjątkowym? Może! Mój już jest- ogród, kawa, plączące się w pierwszym wiosennym słońcu myśli…



To prawda, etap M O S T Ó W uważam za zamknięty. Najprościej można to wytłumaczyć faktem, iż zamknąłem ten czas jakiś spójny ze sobą, cykl wierszy w jedną całość. Trwało to od momentu wydania ISKIER- aż dotąd. Być może kiedyś ujrzy on światło dzienne, jak na razie w Pani ręce trafiła obiegówka, która jest swoistym prologiem do M O S T Ó W, tych ostatecznych.

Jednak zapewne interesuje Panią ta metaforyczna strona zakończenia tego etapu. Zacznę zatem od początku. Gdy wydawałem Iskry, to wydawało mi się, że już wiem kim jestem, że zamykam za sobą przeszłość, że kolokwialnie ujmując, jest dobrze. Owszem było przez jakiś czas, ale jak się żyje przeszłością, to ona jednak wchodzi w codzienność z buciorami. MOSTY to historia ostatnich miesięcy. Zawrócenie, by móc zrobić kilka następnych kroków naprzód. Moje liczne podróże, by odnajdywać, jednak nie ludzi czy zrozumienie, a samego siebie. Odkryć na nowo, zakorzenić się w świadomości i poczuciu, że błędy, pomyłki i chwile słabości były i będą. Że nasze życie to taka parabola nastrojów i wydarzeń, po której brniemy będąc na dole i na górze. Mosty są różne, jak różne są nasze nastroje. Perony, na których wysiadamy również są różne- to zależy od nas. Może to już jakiś przejaw dojrzewania, ale poczułem, że nie chce już być wojownikiem, nie dlatego, że się zmęczyłem, czy poddałem. A dlatego, że ja już nie chce i nie potrzebuje walczyć z samym sobą. Lubę siebie, akceptuje, rozumiem, staram się żywić ciało, umysł i serce- jak najlepszymi produktami, jak miłość, zaufanie i szacunek. Przebrnąłem przez te wszystkie upodlenia i smutne, straszne momenty. Płakałem i przeklinałem wszystko albo milczałem przeraźliwie długo. Zapewne jeszcze nie raz, nie dwa będę lądował na żwirze, zachodząc w głowę: dlaczego? Ale tak już bywa- dobrze i źle.
Cieszę się, że to wszystko, co było, już minęło, ale równie mocno cieszę się, że to przeżyłem. Problemy, rozterki, niespełnienie i rozczarowanie… przeszedłem, a raczej przeczołgałem się wzdłuż tych zmagań. I nie ma przed nimi ucieczki, recepty czy dobrej rady jak tego dokonać, nie ma uchronień przed życiem. Bylibyśmy wtedy jak organizmy, które nie zakosztowały życia, które przeżywają, a nie żyją. Zmienność tego naszego życia jest w pewnym stopniu inspirująca, dziś świeci słońce i kwitnie brzoza, jutro może padać deszcz, a ja od rana będę miał „ból egzystencji”. No cóż, zdarza się i tak. Jesteśmy aż ludźmi, którzy są nieodłącznym elementem tej natury. Zmienia się ona- zmieniamy się my. Tak jak moje włosy, które po dwudziestu latach zapragnęły się kręcić. Trzeba być przygotowanym na życie, tylko pytanie jak? Nauczyć się siebie, pokochać siebie, zaakceptować- dążyć do tego, by ujrzeć i poczuć się sobą. Tak właśnie się czuje- swoją dobrą wersją, nie najlepszą, bo ku ulepszeniom warto iść przez całe życie. Przypomina mi się pewien cytat Johna Flanagam’a „Teraz wiem, że jeśli ktoś czeka, aż będzie gotów- to będzie czekał przez całe życie”. Nie warto czekać, warto zaczynać od dziś, od teraz. Wsiadać w rozpędzone pociągi, wysiadać, odkrywać i przeżywać.

Czytając Pani czwarty podpunkt, przypominam sobie, gdy sam do tego dochodziłem. Na pewnym etapie poczułem, że nienawiść, zawiść i żądza wszelaka niszczy tylko i wyłącznie nas. Zdarza się, że przyjaźń obumrze, z niewiadomych przyczyn wspólna droga zacznie zmierzać ku rozdrożu. Miłość się wypali i pozostawi niedogaszone palenisko w sercu. Czasem relacja przerwie się pod wpływem emocji i to boli, owszem. Jednak po czasie boli nas to, że narasta w nas poczucie nienawiści, i tego, że życzymy innym wszystkiego, co najgorsze. Stajemy się zgorzkniali i „niesmaczni” od środka, rdzewieje nam serce, robimy sobie to sami… Pytanie, tylko po co?

Zawsze to powtarzam, że nie warto upadać tak nisko, by żyć pragnieniem odegrania się, zemszczenia czy nagłej reakcji dania komuś w twarz. To płytkie zachowanie, bez refleksji jak sama Pani wspomniała. To przejaw słabości, nie radzimy sobie ze swoimi uczuciami, nie radzimy sobie w danym momencie- więc dlaczego ktoś, kto nas zranił, ktoś za kim nie przepadamy ma sobie dobrze dawać radę. Nie tędy droga… Nie udało się- trudno. Czas zaleczy rany, a to, co nam pozostaje, a przynajmniej powinno pozostać, to szacunek, że kiedyś ta osoba dzieliła z nami jakiś czas życia. Była ważna- nie zapominajmy o tym. Niestety, w tym ciągłym pędzie zapominamy i zmieniamy się w nie-ludzi, zakładamy Gombrowiczowskie maski i mijamy się jak cienie. Później ma Pani racje, wchodzimy pod kołdrę i płaczemy, bo wszystko jest nie tak. Dopiero wtedy jesteśmy sobą. A przecież wystarczyłoby być sobą każdego dnia, nieudawanym i nieidealnym człowiekiem. 

Siła w ludziach nie jest odzwierciedleniem zaciśniętej pięści, gdybym mógł porównać siłę do czegokolwiek, to byłoby to wybaczenie i zrozumienie. To jest siła, którą możemy zaoferować sobie i dać w darze innym. Jeśli jej nie mamy- wykształćmy ją w sobie. (Czuje się trochę jak stereotypowa miss Word, która chce pokoju na świecie), mam nadzieję, że tak nie brzmię, ale chciałbym, żeby ludzie zaczęli od szacunku do samego siebie a później do innych. Nawet gdy kogoś nie lubimy. Ja też nie lubię niektórych osób, ale czy warto o tym myśleć, niech im spływa z nieba miód- nic mi do tego. Ważne, żeby ta garstka osób, które goszczą w sercu czuły się dobrze z myślą „posiadania” takiego człowieka jak my w swoim życiu. Czasem powinniśmy baczniej obserwować siebie, wsłuchiwać się w swój wewnętrzny głos, odczytywać organizm, czego potrzebuje, czego nie akceptuje, a nie bezustannie wodzić wzrokiem po ludziach wokół nas. Mam teorię, że interesujemy się życiem innych, w momencie, gdy nasze życie przestaje być interesujące dla nas samych. To smutna teoria, choć utwierdza mnie w przekonaniu, że wiodę stosunkowo ciekawe życie, inspirujące- przede wszystkim.

Pragnąłem odnieść się do wszystkich Pani punktów, jednak rozczuliło mnie poczucie, że mamy tak dobry kontakt. Te nasze wymiany inspiracji, czy zdjęć z podróży, do dziś mam w głowie „Czas poetów” ;)



Kończąc, wytłumaczę się jeszcze ze zdjęć, w ucieczce przed urodzinami- odwiedziłem stolicę i Trójmiasto. Zakochane, mroźne molo, słoneczny roześmiany Plac Zbawiciela… a dziś zaskakująco piękny pierwszy dzień kwietnia.

ps. Nasza pełnoletnia publikacja! 

M.