czwartek, 29 grudnia 2016

10. o rzeczach MUST HAVE


,, [...] Mam jeszcze jedną: śpiesz się. Bo najgorsze jest to, że człowiek wciąż sobie powtarza: jeszcze zdążę, na pewno zdążę, przecież mam mnóstwo czasu. Później okazuje się, że tego czasu wcale nie ma tak dużo. A potem pstryk, iskierka gaśnie.’’.

Agnieszka Osiecka
„Lubię farbować wróble”


Zaczynam od cytatu, bo pod ostatnim naszym artykułem zadaje mi Pani pytanie, czego mogłaby mi Pani życzyć. Długo się zastanawiałem, by nie wyszło zbyt snobistycznie, rzeczowo czy materialnie, przecież to wszystko prędzej czy później może stać się nasze. Jednak czas… chciałbym, żeby życzyła mi Pani czasu, żeby nie uciekał niezagospodarowany, żebym ja nie wypuszczał go z rąk, żebym każdą minutę wykorzystywał na rozwój i na zachwyt nad światem, chociażby! Tyle albo aż tyle.



Cytat jak Pani widzi, pochodzi z książki, którą również Pani posiada. Mój prezent dla Pani, który wręczyłem z kilku powodów. Po pierwsze Pani Osiecka jest dla mnie, bez zbędnego ukrywania, olbrzymim autorytetem słowa, tym samym ogromną zagadką, którą odkrywam z każdą następną książką czy wierszem. Po drugie lubię ideę rozmowy, na której opiera się książka. I myśl, że przecież my też zwykliśmy zapisywać swoje rozmowy. Tak o to właśnie trafiły do Pani „Lubię farbować wróble”. Może sobie Pani wyobrazić moje zaskoczenie, gdy ta sama książka pojawiła się jako mój prezent świąteczny. Cóż, nikt nie zna nas lepiej niż własna mama! Tak oto dwa prezenty z dwóch zupełnie innych źródeł wygrzewają się obecnie w naszych domach.




Z premedytacją zaczynam od prezentów, przecież święta w końcu minęły, ludzie już się obdarowali, czym tylko mogli i teraz zostaliśmy z tym sami. Przyznam, że jestem osobą, która kocha dostawać prezenty, a jednocześnie czuje się potwornie skrępowana, gdy dostaje podarunek. To piękne, gdy stworzymy sobie w naszej głowie myśl, że ktoś wpadł na pewien pomysł jak nas zadowolić. Oczywiście przypadków tych nietrafionych prezentów znam ogrom i mimo powszechnej opinii krążącej po moim domu, że wybrać dla mnie prezent to jak wspiąć się na Mount Everest, nie przypominam sobie, aby jakiś prezent trafił na listę tych nieudanych bibelotów i pozbawionych jakiejkolwiek użyteczności dla mnie. Jednak recepta jest prosta- książki, książki i jeszcze raz płyty muzyczne.

Wiele z tych prezentów stało się.... amuletami. Rzeczami, w które ktoś zapakował coś, co jest najpiękniejsze- swoją duszę.
Mam kilka takich przykładów. Znowu powrócę na moment do Osieckiej.

Krążyła mi po głowie niespełniona chęć przeczytania „Listów na wyczerpanym papierze”, swego czasu powtarzałem to niemal codziennie. Później zapomniałem, gdzieś w codzienności czmychnął mi ten tytuł. I nagle jak grom z jasnego nieba, pewna piekielnie ważna osoba w moim życiu wręcza mi nieco spóźniony prezent urodzinowy... Dziś, gdy otwieram „Listy…” Zawsze jestem przepełniony wzruszeniem, za tę pamięć, gdy ja zapomniałem, jak bardzo tego pragnąłem. W tej książce jest ta osoba, w każdej następnej kartce i literce… Natomiast pierwszą stronę książki Marka Hłasko „Piękni dwudziestoletni” zdobi dedykacja, jakże piękna, trafna i prywatna. Otulona czułością, miłością i zrozumieniem wprost z serca mojej przyjaciółki. W tej książce jest ona, całą sobą wszyła się na zawsze.

Takich przykładów jest zapewne o wiele więcej w moim życiu. Jednak te dwie pozycje stały się taką moją książkową ostoją, bez nich każda następna i każda poprzednia nie miałaby sensu, a stos pedantycznie poukładany na regale, zapewne dawno by się już rozleciał. Są jak fundament, od których winienem zaczynać...

Sztampowo, zbieram, ktoś mógłby nazwać „bibeloty”, jednak dla mnie to kolekcjonowanie przeszłości i sprytne zamykanie jej w czarnej skrzynce, do której mimo wszystko lubię wracać. Może to objaw nocnego masochizmu albo po prostu ulubione powroty do przeszłości, nawet tej bolesnej. Przecież czasem mnie podręczy, porzuca mną po ścianach, a czasem ukaże jakieś nieodkryte rozwiązanie. Zależy od potrzeb.



Zapewne ciekawi Panią- co też takiego mogę kamuflować związanego z przeszłością. Otóż wszelkiego rodzaju zapiski, gdy nie było fancy i innych platform a mnie przerastały myśli, zapisywałem je, gdzie popadnie- od serwetek poprzez zeszyty, kartki, tekturki. Dziś jest tego dość sporo, a czytając, co działo się powiedzmy sześć lat temu, czuje pewną ulgę. Są też wszystkie listy i pocztówki jakie dostałem, zdjęcia, oraz zapalniczka, która trafiła do Polski z Hiszpanii w ręce mojej przyjaciółki, następnie trafiła do mnie, później dostała się w posiadanie „podróżniczki”, która była z nią w Londynie, Paryżu i Mediolanie. Dziś ponownie u mnie, mimo że wyczerpana od użytkowania bije z niej moc. Moc podróży i przypadku.

To swego rodzaju miejsce talizmanów, rekwizytów przeszłości, bez których nie byłbym taki jak dziś (sentymentalny zapewne również). Jednak są to rzeczy objęte tajemnicą i pewnymi sekretami, zatem niech tak pozostanie.

Jednak rzeczy, cóż jesteśmy nimi otoczeni wszędzie z każdej strony. Kupujemy, dostajemy, zbieramy … zapominamy, wyrzucamy, oddajemy. Jednak nawet rzeczy zdają się czasem niezbędne. Nasze wszelakie fetysze, przyzwyczajenia, wygoda, konsumpcjonizm.
Długo przeczesywałem głowę, by wymyślić, bez czego nie potrafiłbym się obejść, chociażby jutro.

Zatem jak zapewne każdy mam swoje przyzwyczajenia, które właściwie nie wiadomo kiedy i skąd wykrzesały i wpisały się w życie. Nikogo zapewne nie zaskoczę i piszę to z pewną dozą smutku, ale wiem, że nie przetrwałbym jutrzejszego dnia bez telefonu. Kiedyś ktoś powiedział, że to takie przedłużenie ręki i przyrząd, który często myśli za nas. Niestety muszę się z tym zgodzić. Ja się wyłączam- mój telefon raczej nie. Choć staram się znikać z social mediów, ze zbyt długiego przesuwania kciukiem Facebook’a i innych momentów, które zbyt wiele nie wnoszą do naszego życia, a pozbawiają nas tak wiele cennego czasu. Jednak dziś nie da się zniknąć tak naprawdę, nie gdy ma się klasową grupę na fb, na której pisze się wszystkie informacje, przypomnienia etc. Nie da się zniknąć, bo przepadają znajomości i informacje o tym, co, gdzie i kiedy. Internetowa era, która mnie osłabia. No ale cóż jesteśmy w niej! Można tylko zastanowić się, gdzie w tym wszystkim jest chęć informacji a gdzie my sami. (Kiedyś czytałem o tym niezły artykuł w Newsweek’u, podrzucę Pani przy okazji ;))



Wracając. Kolejnym elementem jest muzyka, płyty, słuchawki, głośniki- obojętnie, byleby były, wtedy gdy pragnę uciec, wyłączyć się, płakać czy zasypiać. Słuchawki priorytet- zawsze w kieszeni. Oczywiście z wygody, czasem nie widzę sensu bycia na ziemi. Lepiej jest się wznieść nieco wyżej, chociażby przy głosie Thoma Yorke’a z Radiohead. W dniu codziennym i podróży. Skoro już o podróży to nie potrafię wspiąć się na wyżyny wyobraźni i stworzyć sytuacje, iż podróżowałbym bez czegoś do czytania. Obojętnie czy to książka, czy gazeta, muszą być jakieś strony i litery. Nie potrafię skupić się na czytaniu, gdy pod opuszkami nie czuję kartki. Kolejnym must have w podróży jest mój laptop, ważący niespełna 1,2kg. Moje małe dziecko. Jeśli chodzi o parametry i inne nietuzinkowe nowinki techniczne, nie mam o tym pojęcia, onieśmiela mnie to. Ważne jednak, żeby działało. Bo jest on zapiskiem mnie. Pełno tu zdjęć, muzyki, inspiracji i zapisanych myśli. Trochę przenośny dom dla głowy.
Jednak nawet on może odmówić posłuszeństwa, toż to przecież tylko maszyna. Dlatego zawsze w torbie jest mój ulubiony notes, właściwie zużytkowany kompan każdej krótkiej czy długiej podróży. Przerośnięty metaforami moich wierszy, cytatami, które przykują moje spojrzenie i słowa, które zdążę zasłyszeć, gdy nie mam słuchawek w uszach i nie brykam gdzieś w przestworzach.

Jak jestem wśród żywych to najczęściej z aparatem, jednym albo drugim, ale zawsze gotów, by coś uchwycić- czasem coś błahego i powtarzalnego a czasem coś co mogłoby się już nigdy później nie przytrafić. Fotografia jest jak magia, zatrzymuje chwilę, zapachy, uczucia, emocje i po czasie gdy spoglądamy, znowu tam jesteśmy… przecież minęła dopiero drobna chwila…

Może Panią zaskoczę, ale odkąd wróciłem z Malty, na której pracowałem przez miesiąc w winiarni, nie wybiegam ku podróży bez otwieracza do wina. Mam wrażenie, że jego zastosowanie (pomijając podstawowe) można by było skrzętnie zapisać w okazałej książce.

Te wszystkie z pozoru powszechne rzeczy są moimi must have, dnia codziennego i dnia nieco innego niż typowy poniedziałek czy czwartek. Przyzwyczajenie, łatwość i chęć ucieczki, trzy aspekty, które tłumaczą każdą z tych rzeczy. Choć właściwie czy tłumaczenie jest koniecznością, gdy posiadanie i użytkowanie sprawiają nam przyjemność?

Zostawię Panią z cytatem, który wwiercił się w mój umysł przesadnie głęboko. Cytat pochodzi z filmu „Kill Your Darlings” opowiadającym o losie wielkich poetów pokolenia beatników: Allena Ginsberga, Jacka Kerouaca i Williama Burroughsa.

,,Gdy coś pokochamy, to coś na zawsze staje się nasze. A kiedy próbujemy się tego pozbyć, to zawsze do nas wraca. Staje się częścią nas. Albo nas niszczy."



ps. Na zdjęciach moja przyjaciółka ... ta od Hłasko ;) Dziękuję P.





M.





Pokaż mi swoje bibeloty a powiem Ci kim jesteś?- to parafraza dość często powtarzanej myśli, ale coś w tym jest. W jednym tekście /który nie ukrywam, bardzo mi się spodobał od pierwszego przeczytania/ pokazałeś swoje książki, muzykę, rzeczy...siebie...Fenomen rzeczy... Tak można opisać człowieka, tym tropem poszła m.in. Anna Król pisząc genialną moim zdaniem książkę o Iwaszkiewiczu. Opowieść o rzeczach zachowanych po poecie staje się podróżą przez jego życie...ale też opowiada o przemijaniu...Nie kupuj- mam na swojej półce i Ci podrzucę. Może uda mi się i Iwaszkiewiczem Cię zainteresować.

A Ty chcesz bym Ci życzyła czasu, którego nie stracisz. To oczywiście ja Ci tego życzę, ale jak patrzę na to co wyprawiasz w ostatnim czasie /sic!/, to chyba bardziej pragmatyczne będzie życzenie Ci byś nie wypalił się w tym swoim niesamowitym odkrywaniu, inspirowaniu i pochłaniania życia...Korzystasz z czasu teraz pięknie, nie marnujesz. Przypomnę tylko dyskretnie, że za kilka dni masz studniówkę i pomyśl też o jakieś niezłej stylizacji, koniecznie musimy utrwalić ten czas na zdjęciu:):) a styl masz świetny, więc jak już będziesz biegał po świecie to zostanie mi choć jedno ładne nasze zdjęcie, w sensie poważne i oficjalne:)


Troszkę jak widzisz ocieramy się już o przemijanie...bo po Nowym Roku zobaczysz jak rozpędzi się maturalny pociąg, a potem...potem Mat to już przed Tobą ocean...
Parę rzeczy zabierzesz ze sobą...kilka zostanie i będą strażnikami pamięci, dopóki ktoś nie uzna, że są nieważne przy kolejnych świątecznych porządkach. Niektóre przetrwają. 
Otoczeni przedmiotami, rzeczami oddychamy wymieszanym czasem- składającym się z tego co już się zdarzyło i z tego, co teraz jest dla nas ważne. Ale człowiek jest przecież równaniem doświadczenia /przeszłość/, zdarzenia /teraźniejszość/ i marzeń /przyszłość/. Być może dlatego nie wyrzucamy wszystkiego...choć czasem rozum podpowiada, by uporządkować, by nie gromadzić, by nie przywiązywać się do rzeczy.



No jakże tak?? Nie wyobrażam sobie poranka bez kawy z małego zaparzacza, który przywiozłam z Monte Carlo i wciąż jeszcze mam przed oczami ten mały sklepik i półki w nim aż po sufit w zaparzaczach w różnych kolorach? A w sercu wciąż czuję te niesamowite wrażenia z tamtej podróży, zdziwienie i zachwyt małym państewkiem, ale sobą najbardziej, że wszystko jest możliwe jak się trochę pomyśli i zamiast ...marnować czas...kosztem zmęczenia i wysiłku zobaczy piękne miejsce...Więc żadna kawa mi rano nie smakuje jak ta właśnie...czerwona lavazza z zaparzacza...TEGO konkretnego, jedynego choć wyprodukowanego seryjnie gdzieś w Azji pewnie...12 Euro. W Polsce w Ikei zapłaciłabym połowę mniej. Ale to nie to...I wiem, że kiedy na niego przyjdzie czas- następny MUSI BYĆ gdzieś stamtąd. Znajdę sposób, gdy sama nie dam rady jechać:)

Pióra, długopisy w etui z grawerem Maturzyści 2008. Kiedy gdzieś to zostawiam i szukam i nie ma...wiesz co się dzieje ze mną? Po prostu jestem zła i nie uspokoję się póki nie znajdę, albo nie odtworzę w pamięci gdzie mogłam zostawić... Pióra, które gabarytowo nie mieszczą się w tym etui, choćby były najfajniejsze i najdroższe- nie mają szans. Lądują w designerskich opakowaniach w szufladzie i umierają śmiercią nieużywanych przedmiotów. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak.
Rzeczy- to jednak za nimi kryją się ludzie, oni nadają naszej pamięci jakiś szczególny rys. Z każdym poznanym, z każdym, który coś wnióśł do naszego życia- coś zmienia się mimo wszystko w nas. Zbieramy doświadczenia, wrażenia i uczucia, które potem w jakimś sensie zaklęte są w tych wszystkich naszych drobiazgach... Tak myślę, ze gdyby teraz ktoś zabrał mi to wszystko, co mnie otacza w domu- czułabym się ograbiona z życia...

Bez końca mogłabym pisać o tych rzeczach. Ile z nich po mnie przetrwa? Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym...
Przemijanie dzieje się w każdej sekundzie naszego życia. Nawet jeśli staramy się żyć zgodnie z modą i stylem, by nie gromadzić  wokół siebie zbyt wielu rzeczy, które nas zatrzymują- przemijamy. Ale wiesz co Mat? Każdy okres życia- wędrówki- ma swoje niesamowite zalety. Naprawdę...20, 30, 40, 50, 60, 70 i dalej....Każdy okres może być piękny. Bo życie jest...piękne przecież...Trzeba tylko chcieć to zobaczyć i doświadczyć...



E.


ps. Piękne są zd P. Wyciągnąłeś wreszcie aparat...