wtorek, 20 grudnia 2016

09. zwieńczenie roku

Dzień dobry/dobry wieczór.

Zaczynając pisać tę wiadomość, spoglądam w okno, widoki rozmazanego świata od prędkości pociągu. Mijam budynki, pola, domy. Mijam dobrze znaną mi przestrzeń. Zmieniam lokalizacje, uciekam, bo tego pragnę, potrzebuję i lubię. Lubię również samą ideę podróżowania i zdecydowanie lubię podróżować pociągami. Jest w nich coś niepojętego. Często długie godziny podróży, stwarzają pewną kreatywną aurę, dzięki której zaczynamy intensywniej myśleć, stwarzać, kreować. Dużo z tych naszych wymysłów oczywiście przepada w momencie, gdy wysiadamy z pociągu i wchodzimy na zwykły grunt, mimo to czujemy pewne ciepło w sobie. Przetrwaliśmy ten długi czas, sami ze sobą, bez słów… tylko ja i mój wewnętrzny głos. Czasem dobrze jest go posłuchać.

Tyle tytułem wstępu, wyszło nadto spokojnie- a jeszcze parę chwil temu, nie kto inny jak właśnie mój wewnętrzny głos rzucał łaciną podwórkową na lewo i prawo. Obdarowywał obelgami wszystkie możliwe instytucje związane z komunikacją krajową, wszystkich pracowników itp. Cóż mimo mojego powszechnie znanego, a wręcz momentami irytującego spokoju, czasami dochodzi we mnie do głosu furiat, który wewnętrznie czuje się po prostu.... ( nie, jednak nie mogę użyć tego słowa) -zdenerwowany ;)

Wracając do sedna, ta podróż miała wyglądać nieco inaczej. Zaplanowana, zorganizowana już kilka dni wcześniej. Stolica, znajomi – cel odcięcie się i odreagowanie. Oczywiście siedzę już w pociągu i oczywiście, że jednak dojadę, lecz tę podróż poprzedzało wyczekiwanie na dworcu przez trzy następne godziny. Jednak świat nie jest tak idealnie zorganizowany i istnieją takie sytuacje jak korki, niezdecydowani pasażerowie, zbyt szybka/zbyt wolna prędkość, spóźnienia i ogarniający rozgardiasz.
Metaforycznie wylądowałem tyłkiem na bardzo zimnej i twardej powierzchni. Rozczarowanie?

Myślę, że tak. Rozczarowałem się sobą, tym zdenerwowaniem, które przecież nic nie wniosło, a zasiało spustoszenie. Kolejny raz łudziłem się, że wszystko musi być po mojej myśli i kolejny raz zapomniałem o przypadku, a przecież ja i przypadek bardzo się lubimy… Nie uwzględniając poprawek na wszystko i wszystkich, pojawił się ten furiat, o którym już wspominałem. Jednak po chwili przepełniającego rozgoryczenia, że plany się krzyżują, czuję pewną dozę ironii życia albo ściślej- tego kończącego się roku. Znowu puszcza mi oczko, żartuje ze mnie, a ja spoglądam i nadal nie dowierzam… I taki właśnie przecież był ten rok, od samego początku zdawał się być pewny i zaplanowany. Nic nie mogło zakłócić porządku, który gdzieś w głowie sobie wymyśliłem. A jednak. Tak jak zaplanowany wyjazd co do minuty nagle znika w sekundzie jak nadmuchana bańka mydlana. Tak mój rok w mgnieniu oka z pewnego i w miarę ukształtowanego, zmienił się w pełen spontaniczności i nowych życiowych doświadczeń . Oczywiście zupełnie niezaplanowanych, ba-nawet przez moment niewymyślonych.

Ten rok był właśnie taki jak ja – nieoczywisty.

Lubię podsumowania… nasza własna, pięknie skrojona na miarę spowiedź. Zacznę zatem od tego, że nie opuszcza mnie wrażenie, że tak naprawdę, ożyłem albo jeszcze inaczej, narodziłem się tak naprawdę w 2015 roku. Oczywiście powodów, dla których tak myślę, jest wiele i wiele z nich jest bardzo osobistych, ale zacytuje tutaj piosenkę hey’a o tytule ,, 2015’’ - ,,To pierwszy taki rok, gdy samotność znużyła mnie … To pierwszy taki rok, gdy do normy wrócił mi puls’’. Nie wiem jak to możliwe, ale Kasia wyciągnęła meritum z mojej głowy i mojego życia w 2015 i zapisała to umiejętnie w piosence. … Tak właśnie było, odrodziłem się i zatęskniłem za werbalnością, za dozą ciekawości, szaleństwa, błędów. Zerwałem z siebie kaptur strachu i ruszyłem. Tamten rok był jak fundament, solidny, mocny, pełen kontrowersyjności i miłości. Miłości nieoczywistej, raczej poczuciu, że ja chcę kochać. Całym sobą- ludzi, świat, samego siebie a przede wszystkim- dać się kochać innym…


Jestem przerażony, jak ten rok szybko czmychnął mi w oczach… przecież tamten styczeń był dopiero przed chwilą. Co jest grane? Ktoś przyśpieszył nam tempo, czy po prostu nasz wiek wzrasta wraz z tempem świata? Pamiętam z dużą dokładnością uczucia, gdy wkraczał rok 2016. Spacerowałem sylwestrową nocą po Częstochowskich Alejach i czułem pustkę. Dopadała mnie myśl, że tak dobrze już nie będzie, że to, co było, właśnie mija, a ja chce więcej i więcej, chce, żeby było tak jak wcześniej … bo było zdecydowanie prościej.

Mój błąd kreowania sobie niedalekiej przyszłości z myślą, że przecież wszystko, co „pewne” jest pewne. Nic nie jest pewne! Dziś już to wiem i czuje bardzo mocno. Przecież poruszająca się po torach, metalowa maszyna może się opóźnić, ludzie mogą zawieźć, a los może dmuchnąć w nasze żagle i skierować nas w zupełnie  nieznane miejsce… Jednak pokochałem tę nieprzewidywalność i pewną spontaniczność… Intensywność, tak, to to słowo. Intensywność jako wyznacznik młodości o czym pisze Piotr.C w „Brudzie”:

,,Młodość, jest fajna, bo jest intensywna. I można robić wtedy totalnie banalne rzeczy: siedzieć na koncercie, jechać pociągiem, pić piwo na plaży, całować kobietę na przejściu dla pieszych i ta chwila będzie trwała w twojej pamięci przez lata. I dekadę później możesz być na koncercie, jechać pociągiem, pić piwo na plaży, całować kobietę, która będzie jeszcze piękniejsza niż ta poprzednia, ale to już nie będzie to samo, bo zabraknie tamtej intensywności. Nasze życie w pewnym momencie przyśpiesza. Na początku jest gęste i upakowane, a później coraz rzadsze…‘’

2016 był kwintesencją intensywności. Pierwsza praca tu nieopodal domu i tam przy falach Morza Śródziemnego. Spełnienie w wybranym zawodzie i chęć odkrycia nowej karty. Liczne podróże i niezliczona ilość nowych twarzy. Długie rozmowy do brzasku, niewyspanie i kac. Młodość- czyż nie?

Doświadczenia i uczucia przelewane obecnie tutaj, wcześniej finiszowały na innych portalach, gdzie mogłem wypisać to, co mocno spoczywa w głowie- i piszę nadal to tu ... to tam. Nie brakuje mi miejsca, licznie się rozmnożyłem – uspokoję, tylko na płaszczyźnie słowa. Przez cały rok dokonywałem tych nieznanych kroków i tak dzięki tej iskrze chęci i pragnienia, dzięki narastającej twórczej wenie, zaiskrzył mój pierwszy autorski tomik wierszy „ISKRY”. Nie powiem, że było to łatwe i piękne. To bolało, piekło diabelnie, kołatało się- a na koniec, zostawiło mnie jak wyrzutka na bezludnej wyspie. Mam nieodparte wrażenie, że tak właśnie powstawały moje wiersze, a na koniec zwykły zostawiać mnie pozbawionego czegokolwiek. Ten moment rozpisania zawsze jest trudny, jednak moment publikacji jest jeszcze trudniejszy. Poczucie, że to, co jest twoje, każde słowo, tekst … idzie do świata, do ludzi i teraz oni zetkną się z Tobą, jakbyś nagi stał naprzeciwko i patrzył, jak reagują. Nie wiem na ile ludzie mnie poznali, ale nie to jest ważne. Najważniejsze jest to, że nie liczyłem na jakąkolwiek aprobatę i ku mojemu zdziwieniu moje Iskry wniosły coś do życia innych, tych prawie sto rozesłanych egzemplarzy, zdobią teraz jakąś półkę czy parapet w zakamarkach Polski, czy nawet Europy. Zaiskrzyło między nami. Między mną a moimi czytelnikami. Debiut diametralnie wpłynął także na mnie. Dodał mi skrzydeł i pozwolił na jeszcze więcej, jeszcze intensywniej!

Pomiędzy tymi wszystkimi twórczymi momentami. Wyrwałem się nieco z sideł określenia „samotnik z wyboru” i ruszyłem, niesiony emocjami strachu, podniecenia, ciekawości… Było mniej więcej tak:

Wsiadając w Warszawie do pociągu, ruszałem w stronę Bieszczad. Jednak gdy kunszt natury, jezior i gór zaczął tracić w swym majestacie, wsiadłem do następnego pociągu i na chwilę przycumowałem w Krakowie... By potem wrócić w dobrze znane strony i zając się czymś przyziemnym, żeby jednak przedwcześnie nie odlecieć.

Dużo w tym roku podróżowałem, porozbijałem się po Europie samochodami, pociągami czy samolotami. Paradoksalnie te wszystkie najbardziej spontaniczne podróże zawsze były kwintesencją chwilowego szczęścia. Te wszystkie wyczekiwane, owiane aurą strachu, zazwyczaj kończyły się jako te, które wiem, że będę najdłużej wspominał. Wyjazd to nie tylko nowe miejsce, to przede wszystkim inni ludzie. Mnie na pewnym etapie zmęczyła bardzo mocno codzienność. Zmęczył i zniesmaczył ten mój własny „mały świat”. Lecz gdy obudziłem się pierwszego poranka na Malcie, poczułem nie tyle co wszechogarniającą radość, raczej zdezorientowanie „ok, to co teraz ?”. Oczywiście wie Pani, że było lepiej, niż ktokolwiek mógłby się z nas spodziewać. Zakorzeniłem się tam w bardzo pięknej przyjaźni, zmieniłem, a właściwie zrozumiałem siebie. Poczułem z impetem, czego chcę i czego oczekuje, od siebie, od ludzi, od ogółu. Szczęścia! lecz nie infantylnego z brokatem i balonami, ale takiego szorstkiego i doświadczonego szczęścia, które nigdy nie będzie zapominało, jak dotarło do takiego stanu. Droga będzie długa i wyczerpująca, wiem to, ale wkroczyłem już na tę ścieżkę i nie przewiduje odwrotów. Nawet to nasze miejsce, nasz twór Fancy Konwersacji jest kolejną cegiełką o wielkim znaczeniu. Może to zabrzmi narcystycznie, ale jestem z nas przepięknie dumny. Działamy z pełną świadomością, wykorzystując intensywność, docieramy do ludzi, którzy często kończąc ostatnie zdanie, czują się jak przeorani, a mimo to nieprzerwanie pragną więcej. Bo, mimo że to tylko słowa, nasze osobiste, to z wielką mocą trafiają w serca i umysły innych. Rewolucjoniści? Zdecydowanie, przełamaliśmy przecież wszelakie przyjęte standardy ;)


W tym roku nie tylko standardy i reguły były łamane, najmocniejsza zmiana towarzyszyła mojej osobie. To ja się przełamałem. Naprawiłem kilka błędów, z czego dzisiaj jestem kosmicznie zadowolony. Nienawidzę niejasnych sytuacji między dwojgiem ludzi. Wolę zdecydować się na ostateczny koniec niż żyć w relacji, który owiana jest niejasnościami, kłamstwami i intrygami. Tak więc za kilka życzliwych znajomości podziękowałem, a kila zdołałem odratować. Wziąć ten majestatyczny bałagan w ręce i się z nim uporać. Dzięki temu dziś moja definicja przyjaźni wygląda nieco inaczej, niż kiedyś tam, gdy wszystko było prostolinijne. Zauważyłem, że nawet najlepsi przyjaciele muszą od siebie odpocząć, wystawiać się na pewną próbę, nawet czasu i jeśli są w stanie ją przetrwać, to jest to! Dziś to czuje, że mam na tyle szczęścia, że ci przyjaciele w moim życiu istnieją. I dziś może faktycznie los porozrzucał ich po całej Polsce- a my w wirze codzienności, w ogóle nie jesteśmy na bieżąco, ale mijają dni, tygodnie, miesiące i bez wcześniejszego planowania, czy umawiania, jest rozmowa, kilkugodzinna, kilkudobowa… To jest kwintesencja przyjaźni, zrozumienie się i szanowanie tego, że nasz czas jest piekielnie ważny, a mimo to odnalezienie tej chwili, której bardzo potrzebujemy, czyli po prostu szczerej rozmowy. Tylko do tego również należy dojść… powolutku, delikatnie zacząć rozumieć czego my oczekujemy i czego oczekuję od nas świat. Można znaleźć jakiś consensus. Oczywiście są momenty, że ten idylliczny spokój przepada, ale zawsze możemy do niego wrócić. Tak jak zawsze możemy uciec. To zależy od nas. Do pociągu również możemy wejść i ruszyć daleko, chociażby do Warszawy, by pooddychać skażonym powietrzem i zatęsknić za normalnością.

Chciałbym, żeby również Pani opowiedziało nieco o tym roku. Podsumowania są genialne, a mnie ciekawość ściska od środka bardzo kurczowo! 

Rakieta* wychyla się spoza kłębów smogu i przyświeca dziś na zielono. Czas zatem na wysiadkę.

Warszawa Centralna.

Pozdrawiam! I podsyłam receptę na zimę ;) 

*rakieta- Pałac Kultury i Nauki (nazywany tym najbrzydszym budynkiem w stolicy)



M.









Młodość to intensywność- napisałeś wyżej...mogę tylko z uśmiechem czytać Twoje podsumowanie...Tęsknię za podróżą pociągiem...
Choć i nam dorosłym zdarzają się czasem takie momenty, ale tej intensywności i beztroski już nie ma, to zabiera jednak mijający czas, doświadczenie, dojrzałość.... Nawet jeśli wiek mentalny nie ma nic wspólnego z fizycznym, to jednak utracona- nazwijmy to wprost- beztroska młodość- trudna jest do odtworzenia, aczkolwiek....moje doświadczenia tego roku? Masa całkiem poważnych i masa...niewiarygodnych. Guma przyklejona na drzewie przy grobie Morrisona na Pere Lachaise, różowe wino prosto z butelki na Champs- Elysees, kąpiel w maju na Comino w zatoczce i włóczenie się z Wami po Malcie /pamiętasz jak umazałam się czekoladą i śmialiście się ze mnie jak z dziecka?- to te, które tak na szybko przychodzą mi do głowy... 


"Przecież wszystko, co „pewne” jest pewne. Nic nie jest pewne! "- piszesz i masz rację!  Ten rok zaskakiwał mnie często. Podróżami, zbiegami okoliczności, pomysłami moimi i innych, które trzeba było jednak zrealizować, masą pracy, dodatkowych zadań, obowiązków....ale najbardziej Mat zaskakiwał mnie...ludźmi...







Małostkowością, skąpstwem, zakłamaniem, zazdrością, biernością, bylejakością, egoizmem.

Pomysłowością, pracowitością, oddaniem, empatią, ambicją, poświęceniem i dobrem.... 

Nauczyłam się jeszcze więcej słuchać, słyszeć, widzieć, czuć, rozumieć. Tak, wciąż się uczę, choć zawodowo może i osiągnęłam już niezły poziom profesjonalizmu, to często powtarzam sobie: nie wszystko wiesz, nie wymądrzaj się, nie przestawaj w rozwoju...ucz się....I to głownie uczę się ludzi. Wciąż i wciąż. Lubię, gdy mnie zaskakują. Lubię, gdy walczą do końca. Lubię, gdy odkrywają w sobie coś, czego nie było w nich wcześniej...a ja mam w tym udział choćby obserwatora, a czasem inicjatora....



Mat no i ten blog. To też ten rok przecież. Wysiadam z samolotu na Malcie. Północ. Na Arrivals odbieram walizkę. Otwierają się drzwi i widzę....Was. Anna i Alberto mówią do mnie po angielsku i po francusku jednocześnie, dojeżdżamy do akademika...a tam wyskakujecie z powitalnym chlebem, Wasz śmiech roznosi się po nocy....zaskoczona ludźmi znów. Nie znaliśmy się przecież. Jeszcze. Na wakacjach napisałeś, że pierwszy raz tęsknisz za powrotem do szkoły...w październiku zdarzyła się Afera. Nic nie jest pewne. Niczego nie warto zakładać. Trzeba żyć. Nie udawać. Wsiadać do pociągu, nawet jeśli jest spóźniony. Ktoś zawsze będzie na nas czekał. 



Tylko trzeba lubić ludzi. Nie bać się ich. Nie odrzucać dla zasady. Trzeba ich poznawać. Uczyć się ich....wciąż i wciąż...Nie jest tak, że wszyscy są źli, albo wszyscy dobrzy. Nie jest tak, że tamci są źli, a my dobrzy. 


Myślę, że oboje mamy bardzo dobry rok za sobą.

Twoje zdjęcia z Warszawy.....uśmiecham się patrząc na nie.

Czego Ci życzyć Mat?



E.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz