W głośnikach delikatnie dziś rozbrzmiewa ,,ciemna strona
księżyca’’ Pink Floyd’ów, choć o jakiej delikatności mowa … Jest tu zbyt
wielka, narastająca i przerastająca kumulacja emocji, aby mówić o spokoju...
Rok rocznie ten obraz zwiastuje silną deklaracje jesieni.
Ona już jest i to na dobre. Płyta ,,Dark Side of The Moon’’ i ,,Wish You Were
Here’’- to swego rodzaju moje hymny tej najpodlejszej pory roku. Tej bez
skromnego słońca, bez przyjemnego wiatru, ale za to z przeszywającym, chłodnym
deszczem i szarobrunatnym niebem. Jesień mimo swej dobrze znanej nikczemnej strony,
jest dużą niekończącą się inspiracją. Jest swego rodzaju paradoksem, potrafi
paraliżować i wysysać z nas wszystko, dając równocześnie tak wiele … Tak właśnie dziś… wspomnieniami sięgam, gdy pierwszy raz
zetknąłem się z psychodelicznymi Floyd’ami. Podobnie jak i teraz trwała wtedy
prawdziwa bezlitosna jesień. Wyczerpywała mnie do cna, pozbawiała mnie
wszystkich sił i chęci, a ja sam chyba właśnie wtedy sięgałem najgłębszego dna.
Na polach płonęły ziemniaczane łęty. Duszący dym unosił się wszędzie. Zakrywał
dachy domów, gnębił obumierające liście. Ludzie drażliwie kasłali, dorzucając
oschłe pnącza do stert. Gdzieś w tym wszystkim byłem wtedy ja. Nie jestem
jednak pewien czy fizycznie, czy tylko mentalnie, lecz wiłem się pomiędzy tą
szarą mgłą. Noce były zimne a poranki zbyt krótkie. Wtedy właśnie zobaczyłem ,,
Ścianę ‘’…Może jednak za wcześnie … a może nigdy nie było
odpowiedniejszego momentu. Przytłoczenie wciąż nie miało końca a ,, We don't
need no education … We don't need no thought control ‘’ wybornie wpisało się w
mój dotychczasowy świat, gdzie szkoła wydawała mi się najstraszniejszą chwilą w
dniu i życiu, gdzie kontrola ludzi i świata zdawała mi się tak przesadzona i
niepotrzebna … Raz pochłonięte psychodeliczne animacje, towarzyszyły mi od
tamtej pory każdej nocy.
Te złowieszcze, mocno kroczące młoty … powściągliwie
zobrazowana metafora seksualnej bliskości przedstawiona przez jakże niewinne
kwiaty … i ten przygnębiający mur, który potrafił zrównać z ziemią wszystko.
Mur, który doszczętnie oddzielał od świata realnego, a w końcu- ukazany obraz
nauczyciela. Tego podłego, nieludzkiego, obrzydliwie oschłego, nigdy wtedy nie
pomyślałbym, że dziś będę tworzył to miejsce właśnie z nauczycielem. Paradoks
goni paradoks. Ściana stała się doznaniem, tak szczególnym i
nieprzeciętnym, że nawet dziś czuje, że emocje nigdy do końca nie uleciały.
Zapewne nie ulecą już nigdy. To jest zbyt mocne, zbyt aktualne dla każdego z
nas. Ściana jako historia nierozumienia i brak akceptacji otaczającego świata,
ludzi i sytuacji.
Jest ktoś, kto dziś bez zająknięcia, mógłby zdeklarować się,
że rozumie i zezwala na wszystko wokół?
Psychodeliczny początek, ale jak nie wspominać o takich
momentach w życiu, które zdają się powracać tak często i tak bardzo klarownie.
Myśli plączą mi się od pewnego czasu gdzieś przy wymienionym przez Panią
katharsis. Każdy ma swoje … swoje indywidualne, jedyne takie niepowtarzalne.
Nie sposób się nie zgodzić. Zatem przytakuje, ja również mam swoje katharsis. Miejsce,
do którego powracać pragnę zawsze. Miejsce, w którym w końcu się odnalazłem,
przestrzeń, w której wiem, że poznałem siebie na nowo. Właśnie w tych ciasnych
uliczkach, krocząc po brukowanych ścieżkach, pośród tłumów ludzi, lecz sam.
Wsłuchując się w dziki szelest ludzi ... ich głośnych głosów, gestów, spojrzeń.
Oddychając anonimowością z poczuciem pełnej wręcz niekontrolowanej możliwości.
Ucząc się obcowania z innościami. Odczytując piękno otaczającej przyrody,
historii i nowoczesnych form sztuki. Tam właśnie- w Krakowie-poczułem, że
jestem sobą, że nikomu nie wadzę, nikt nie zwraca na mnie głębszej uwagi.
Jestem sobą i nikt nie wymaga ode mnie, bym stawał się kimś innym. Nie
przyodziewam maski, nie uczę się deklamować pożądanych słów. Czuje spokój,
młodość, wolność … Spokój, o którym mówi Pani, że winniśmy uczyć się go od
podstaw. Tylko jak wyglądałby dzisiejszy świat, gdyby ludzie jednak kochali
spokój? Gdzie odnalazłaby się w nim dzisiejsza głośna, rozpraszająca
cywilizacja?
Spokój, który potrafi koić wszystkie dotkliwe nerwy, który
potrafi dać upust wszystkim emocjom. Spokój, który mimo pomijania i zapomnienia
jest nam tak potrzebny. Choć teraz wizualizuje mi się sytuacja, tak mocno
dzisiejsza … Wiele osób wchodząc do domu z pracy czy szkoły, przekracza próg i
automatycznie, bez zastanowienia włącza telewizor lub muzykę. Dlaczego?
Bo narastająca cisza jest synonimem samotności. Niesie ze
sobą pewien lęk, który prowokuje nasze myśli do obnażenia się przed samym sobą.
Boimy się pozostawać sami ze sobą. Boimy się echa w pustym domu. Pustych łóżek
i samotnie zimnych poranków. Przecież dlatego szukamy osoby, która wypełni tę
pustkę, która zagłuszy w naszym życiu tę głośną ciszę. Choć to właśnie chyba
jej tak często potrzebujemy. Nie zdając sobie do końca z tego sprawy. Dziś, gdy
intensywność poraża nas z każdej możliwej strony, potrzebujemy chwili bez
dźwięków, bez obrazów, czasem bez słów i bez towarzystwa … Intymnej chwili dla
siebie, by móc wziąć głębszy wdech i delikatnie, bez pośpiechu strawić
teraźniejszość. Zatem czynnego, dobrowolnego obcowanie z ciszą. Umiejętność, której brakuje znacznej większości. Nasza
kolejna już cywilizacyjna porażka …
Strach, cisza i okrutnie bezlitosna samotność. Lęki, które
za sobą niosą, ocierają się o stratę, o często nieuniknioną a tak przerażająca
stratę kogoś bliskiego. Przywiązujemy się łapczywie do materialności, do
osobowości, do ważnych i nieistotnych rzeczy. Posiadając przecież pewność i
świadomość, że nic ani nikt nie trwa wiecznie. Mimo to zawsze pojawi się w nas
to rozczarowanie i szczera niezgoda. Nigdy nie podejdziemy do straty bez
emocji. Zawsze zaleje nas fala niezliczonych uczuć, smutku, frustracji,
nienawiści i panicznego szaleństwa.
Niebawem znów przypomnimy sobie o tym wszystkim. Tak bardzo
wyraziście, jak ja dziś wspominam podłą jesień. Zawitamy niepwnym krokiem na
cmentarze. Rozpalimy jaskrawy ogień i pozostawimy, by sam walczył z pogodowymi
anomaliami. Zaczniemy myśleć, wracając do przeszłości. Zaczniemy gdybać o
przyszłości i o absurdalnym losie. Naszym i wszystkich tych, których dziś obok
nas już nie ma.
Niewyobrażalnie ogromny, niekończący się temat, który
powoduje we mnie wielki dyskomfort. Bolączki zbliżone do wyobrażeń o kosmosie.
Niekończącej się nigdy przestrzeni, której nie w sposób wyjaśnić, objąć,
pokazać, dotknąć … Jest wszystkim i jest niczym. My jesteśmy wszystkim i my
jesteśmy niczym. Zarówno tutaj, jak i w całym ogarniającym nas czarnym
wszechświecie.
Moje myśli wędrowały kiedyś czynnie pośród tych nurtujących
tematów. Jednak finał zawsze wyglądał podobnie. Wszystko zaczynało robić się
zbyt sprzeczne, zbyt niejasne i nieoczywiste. Nie lubię niejasności,
niedociągnięć i niepewności. Muszę wiedzieć na pewno, muszę czuć na zabój … nie
karmić się złudzeniami, wiarą i metaforycznymi opowiadaniami. Niespójne ze sobą kwestię automatycznie odrzucam. Uciekam
porywczo od tego wszystkiego, co wydaje mi się pozbawione większego sensu.
Próbuję panicznie dogonić samego siebie. Wyrywać się ze schematów śmierci,
losu, przeznaczenia ... Przecież to wszystko jest zagadką. Tajemnice i
dylematy, których nikt nie odkrył i nigdy dopóki nie skosztuje, nie odkryje.
Jestem przecież tylko tutaj, mało wiedzącą istotą. Egzystuje pomiędzy tym
wszechogarniającym chaosem.
Piekło i niebo jest tutaj. Tkwimy w nim od urodzenia. To
czasem od nas zależy, gdzie wolimy się usadowić. Niebem może być nasze życie
tak bardzo jak i piekłem. Możemy dokonywać wyborów, które niosą za sobą pewne
konsekwencje, które wrosną w nas, zostawiając po jednej lub drugiej stronie.
Patrząc jednak na nasz świat, na otaczające nas skrajności … widzę przecież, że
w tej chwili bogaty, opalony pan na Florydzie czuje się jak w najprawdziwszym
niebie- a wygłodzone, niewinne dziecko w Etiopii spoczywa w objęciach
najprawdziwszego piekła. Gdzie ich wybór? Nigdzie.
Po prostu życie nigdy nie
było sprawiedliwe dla wszystkich. Nigdy sprawiedliwym się nie stanie. Dlatego
każdego dnia żyjemy pośród przejrzystych rajskich chmur i palących objęć
diabelskich płomieni. Pośród sprzeczności, niejasności i paradoksów.
Niebawem … tak niebawem znów staniemy przed marmurowymi
pomnikami. Zatrujemy się nieznaną nam ciszą i obnażymy się przed sobą. Ukazując
sobie swoje lęki, strach i niepewność. Niczym w ,, Ścianie ‘’ sprytnie otoczymy
się murem, nie pozwalając światu zewnętrznemu na bliższe dotarcie. Uronimy
słone łzy tęsknoty i zakopiemy się w narastających pytaniach. Co będzie ze mną?
Co stało się wtedy … z Tobą? Na te pytania nawet Pani dziś nie odpowie.
Spokojnie … nie oczekuje żadnych odpowiedzi. Nawet gdybym mógł poznać odpowiedź
nigdy nie zgodziłbym się na tę prawdę. Im mniej wiemy, tym bardziej szczęśliwi
potrafimy być, a ja tego szczęścia jeszcze potrzebuje. Naiwnego, pełnego
niewiedzy szczęścia.
Pewne stwierdzenia mogłyby doprowadzić mnie do nieuniknionej
ruiny. Choć nie upieram się przy swoim. Staram się starannie tego uczyć. Bycia
niemożliwie otwartym na zdanie innych. Umiejętnie i ze zrozumieniem słuchać.
Nie zamykać się. Nie ustawiać przed sobą ściany z kolejnych nic nieznaczących
cegieł. Przecież zabarykadowany nie dotarłbym nigdzie a dotrzeć pragnę
wszędzie.
M.
Oj Mat, jakże Ci na to wszystko spokojnie
odpowiedzieć....Spróbuję jednak, tak się przecież umówiliśmy... Jesień mnie
inspiruje, oczywiście narzekam na ciemne dni i deszcz- ale to się da
wytłumaczyć racjonalnie. Ponoć wystarczy tabletka witaminy D3. Wtedy zostaje
już tylko cieszyć się z jesieni, właśnie takiej jak opisujesz: zamyślonej,
smutnej i melancholijnej. Zatrzymać się na chwilę choć, pospacerować po parku
pokrytym zeschłymi liśćmi. Pogadać ze sobą: czego szukam, czy znajduję, czy
jestem bliżej, czy wciąż mi jeszcze daleko do celu, czy mam ten cel, czy tylko
żyję z dnia na dzień, a jeżeli go nie mam, czy to tak źle? Czy mam dokąd
wrócić? Czy wiem czego szukam? Nazwać niepokoje, lęki, a po drodze mimo
wszystko uśmiechnąć się do tej żółci i brązów. Jest pięknie Mat, naprawdę jest
pięknie, gdy tylko zechcemy to zobaczyć, nawet smutek jesieni tego nie
przysłania...
Nie możemy wciąż pędzić. Jesień nas zatrzymuje. I chwała jej
za to.
A potem piszesz o szkole. Obraz szkoły totalitarnej w
piosence Pink Floydów. Czy takiej szkoły już nie ma? Pokolenia krzyczą: nie
chcemy ograniczania myśli. Nie ograniczamy? Zacząłeś od Gombrowicza. To on
pisał o zniewoleniu formą. Forma szkoły nie zmieniła się. Nie chcecie edukacji?
Ależ oczywiście, że chcecie. Nie chcecie, by wpływać na Wasze myśli? Ależ
oczywiście, że chcecie...To jest paradoks. Już wyjaśniam: gramy w szkole życia.
Potrzebujecie edukacji, potrzebujecie, by ktoś nauczył Was myślenia, nawet
jakieś kontroli potrzebujecie. Nie zgadzacie się tylko z formą. Gdy ktoś wbija
Was w poczucie przeciętności, lenistwa, ograniczenia. Nauczyciel tyran w
piosence Rogersa to tylko wyrobnik, kontroler realizacji materiału, prawomyślny
prymus, poddany jakiemuś bliżej nieokreślonemu systemowi, a wszystkie swoje
decyzje i brak decyzji wyjaśnia tym, że tak musi, że inaczej nie można…Za to
jak w ogień pójdziecie za tym, który będzie Wam nazywał świat i będzie z Wami
zawsze. Nie bój się, nawet jeżeli się pomylisz jestem obok- powie ten
nauczyciel. Nie wylecisz w kosmos. Przytrzymam Cię. Jak w ogień pójdziecie za
tym, który nie gra, ale jest sobą. Potrafi przyznać się: nie wiem, nie mam
pojęcia, ale może odkryjemy to razem? Jak w ogień pójdziecie za tym, który jest
mądry prawdziwie, a nie przemądrzały….
Zatem Mat…potrzebujecie edukacji i kto wie, czy nie
najbardziej tego, by ktoś Was nauczył
myśleć- a myśleć będziecie już potem samodzielnie. On ma tylko wskazać
drogę….Ty ją odkryjesz sam. Nawet jeśli czasem zatrzymasz się na ścianie.
Ściana 1. Samotność. Nie jest demonem. Pozwala poznać siebie.
Przeżywasz to w Krakowie. Jesteś sam. Ale jesteś szczęśliwy. W końcu ze sobą.
Możesz prowadzić to cudne soliloquium. Bywa dobra taka samotność.
Sciana 2. Osamotnienie. Tu jest pustka. Nie ma nikogo.
Wpadasz w dół. Dlaczego nie ma? To powinno być pierwsze pytanie i jak je sobie
zadasz to kto wie, czy to nie pierwszy krok do zmiany.
Ściana 3. To mija. Na ogół to wszystko mija. „Czas lekarz
wszelaki”- pisał Kochanowski. Miał rację. Postoisz trochę pod tą ścianą
nieszczęścia, popłaczesz może nawet, pouderzasz w nią głową, poranisz ręce,
zawyjesz z rozpaczy, poklniesz, pozapadasz się w sobie, zmęczysz…i w końcu
odejdziesz.
I znów zaczniesz żyć tak jak lubisz. Tylko nie pal świata
wcześniej. On nigdy nie spłonie, a Ty będziesz musiał długo gubić ten straszny
zapach…
A potem piszesz o śmierci. I tu nie wiem co Ci odpowiedzieć,
bo to dość intymne. Myślę sobie tylko, że za szybko uciekamy z tych cmentarzy.
Jakbyśmy się bali prawdy o niej. Ograniczamy refleksję do rytuału. Nie wiem czy
to dobrze, czy źle. Wiem tylko, że gdy rozmawiam lub myślę o śmierci zbliża
mnie ona do bliskich. Tych żyjących. Żałuję, że nie pogadałam więcej z tymi,
których nie ma już. O swojej śmierci nie myślę. A Ty pisząc o pustce PO zbliżyłeś się do egzystencjalistów.
Oni mówili, że nasz byt jest jedyny i kończy się w chwili fizycznej śmierci. Byli ateistami. Niestety także pesymistami. Doskonale obrazuje ich postawę
postać dr Rieux z „Dżumy” A. Camusa. Na końcu powieści całe miasto świętuje,
tylko on jest sam i do tego ze świadomością, że bakcyl dżumy- zła nie umiera
nigdy. Wygrał z epidemią. Nie uczyniło go to szczęśliwym.
W wymiarze osobistym
stracił wszystko- żonę i przyjaciela. W wymiarze moralnym- powinien czuć się
zwycięzcą….
Czasem to za mało, prawda?
Tak Mat- piekło i niebo jest tutaj. Tkwimy w nim od
urodzenia, aż po kres. Dodałabym tylko do Twojej myśli: i to jest właśnie
absolutnie piękne w nas. Te sprzeczności, te nasze samotności, upadki – i te
konkrety, wzloty, zwycięstwa w codzienności.
Mur i ściana mają kres. Kto wie, może tylko po to są
właśnie, by je pokonywać…a nie, by nas zatrzymywać…Ale Ty już chyba o tym
wiesz….zabarykadowany nie dotrzesz nigdzie. Udusisz się z braku świeżego
powietrza i zwiędniesz.
Więc biegnij Mat, biegnij…
E.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz