wtorek, 7 lutego 2017

14. o wyśnionych miłościach


„Jedyną prawdą jest miłość wykra­cza­jąca poza rozum.”

Od tego cytatu zaczyna się opo­wieść „Wyśnione Miło­ści”. Film, który wręcz bestial­sko naka­za­łem Pani obej­rzeć, w pew­nym swo­istym prze­ko­na­niu, że Panią kupi i podob­nie jak ja połknie Pani arty­styczną atmos­ferę filmu i nasiąk­nie papie­ro­so­wym dymem, aro­ma­tem wina i dusznością roz­mów we fran­cu­skim tonie…

„Wyśnione Miło­ści” to film, który poja­wił się nie­spo­dzie­wa­nie w moim życiu i z tego życia już ni­gdy nie odszedł, para­dok­sal­nie prze­wró­cił w nim wszystko co było pewne i typowe, na rzecz zupeł­nie innych spo­strze­żeń i nadin­ter­pre­ta­cji- ludzi, roz­mów, muzyki, obrazu – wszyst­kich tych arty­stycz­nych wydźwię­ków, które wcze­śniej bywały pomi­jane bądź cał­ko­wi­cie nie ­do­strze­gane przeze mnie. Xavier Dolan daje nam odbiorcom obraz wręcz prze­ry­so­wany, nadmu­chany arty­zmem, sceny, które zazwy­czaj bywają skra­cane w typo­wych fil­mach u Dolana są roz­cią­gane do gra­nic moż­li­wo­ści. Poprzez muzykę, świa­tło, sce­no­gra­fie, stroje- koń­cząc na cho­ciażby porów­na­niach  Nicolasa do figury grec­kiej boskiego Apol­lo… Szcze­góły- jak osło­niający przed desz­czem para­sol w ręku Marie. Wizu­al­nie porów­ny­walne do tele­dy­sków, choć to bar­dzo liche okre­śle­nie. W tych sce­nach prze­rost emo­cji, które my możemy odczy­tać, zabrać a nawet odnieść do własnego przy­kła­du jest cała gama. „Wyśnione miło­ści” to opo­wieść o mło­do­ści… to histo­ria, która jest po czę­ści moją i zapewne inny­ch… inter­pre­to­wa­nym wyra­zem mło­do­ści, pierw­szych, wyśnio­nych miło­ści.

Zacz­nijmy od początku!

Poja­wie­nie się „Wyśnio­nych” wraz z całą twór­czo­ścią Dolana przy­pada na okres mojego jesz­cze szer­szego spek­trum poszu­ki­wa­nia, naj­pro­ściej mówiąc- samego sie­bie. Wszystko zaczęło się jak w fil­mie od przy­jaźni. Ja i moja przy­ja­ciółka. Duet wprost nie­ty­powy, nie­sza­blo­nowy a swego czasu bar­dzo destruk­cyjny. Niczym Bon­nie i Clyde dopusz­cza­li­śmy się „mor­derstw” na naszym mło­do­cia­nym życiu, sku­tek jest jeden, jak w ostat­niej sce­nie filmu, przy­jaźń prze­trwała wszystko. Burz­li­wość dni, nie­okieł­zna­nych uczuć, chęci, pra­gnień i cią­głego dąże­nia do przodu. Tylko wła­ści­wie za czym? Sęk w tym, że była to droga odkry­wa­nia. Ten wiek, gdy popeł­nia się róż­no­ra­kie pierw­sze kroki, poznaje się coś lub nawet kogoś pierw­szy raz. Dopusz­cza się do robie­nia głupstw i pierw­szych błę­dów. To wszystko skon­den­so­wane do jed­no­ści daje nam moż­li­wość stwo­rze­nia sie­bie… wszystko po to, żeby po cza­sie wycią­gnąć kon­kretne wnio­ski… wszystko po to, żeby po latach móc w „spo­koju” spoj­rzeć sobie w oczy i powie­dzieć: Je t’aime!  

Tak wła­śnie jest dzi­siaj, przy­jaźń prze­trwała bom­bar­do­wa­nia sza­leń­czej głu­poty. Doj­rzała niczym owoc na gru­szy. To uczu­cie jest pew­nego rodzaju miło­ścią, bar­dzo nie­sza­blo­nową, nie o takiej miło­ści pisał Mic­kie­wicz, ale taką miłość można porów­nać wła­śnie do „Miło­ści wykra­cza­ją­cej poza rozum”. Czy wszystko musimy dziś kwa­li­fi­ko­wać i nazy­wać? Czy może, możemy pozwo­lić sobie na swo­iste sza­leń­stwo i pozo­sta­wić pewne uczu­cia czy stany bez­i­mien­nymi? Chciał­bym, żeby tak było. Cza­sem pew­nych aspek­tów nie wypada nam kwa­li­fi­ko­wać do cze­goś co zostało już wcze­śniej okre­ślone. 
Jak mło­dość. Czy mło­dość można jakoś zakwa­li­fi­ko­wać? Zapewne tak, tylko po co. Mło­dość uka­zana w fil­mach Dolana, jest mło­do­ścią wła­śnie nie­kwa­li­fi­ku­jącą się w jakichkolwiek sza­blo­nach. Nie­oczy­wi­sta, bar­dzo świeża, prze­peł­niona arty­zmem, sce­nami przy­pad­ko­wymi i bar­dzo inspi­ru­ją­cymi. Może taka wła­śnie jest moja mło­dość, już od kilku lat inspi­ruje mnie do tego, żeby two­rzyć,  począw­szy od wier­szy, prozy, koń­cząc na zdję­ciach. Two­rzy mnie i moje uczu­cia. A jeśli mowa o uczu­ciach… może czas zwró­cić się ku gene­zie, czyli miło­ści.

Ostat­nio pewna osoba wysnuła piękną myśl: „Jeśli jest po co żyć, przy­naj­mniej dla mnie, to tylko dla miło­ści. ”

Aż tak? Wła­ści­wie tak… i tu ponow­nie zacy­tuje ostat­nio usły­szaną myśl: „Prze­cież wszy­scy marzymy o swo­jej wyśnio­nej miło­ści. ” 

Kto z nas ni­gdy nie wyobra­żał sobie księ­cia na bia­łym koniu, księż­niczki w wyso­kiej wie­ży, grec­kiego boga czy nie­ska­zi­tel­nej bogini? Myślę, że wszy­scy nie­raz gwał­ci­li­śmy swoje myśli obra­zami wyma­rzo­nymi, wła­śnie takimi wyśnio­nymi. Ile póź­niej z tych marzeń wery­fi­kuje codzien­ność i doro­słość? To chyba zależy od nas. Czyż nie? Nasza fan­ta­zja, wyobraź­nia prze­cież może trwać w nie­skoń­czo­ność. Oczy­wi­ście zaraz poja­wią się głosy, że spro­wa­dza to do cią­głej infan­tyl­no­ści i braku doj­rza­ło­ści. Ale szcze­rzę wolę być infan­tyl­nym dzie­cia­kiem z głową w chmu­rach niż ska­żo­nym  codzien­no­ścią doro­słym. Czym jest miłość?

Cytu­jąc jeden z frag­men­tów „Wyśnio­nych Miło­ści” (jeden z moich ulu­bio­nych cyta­tów z filmu): „Dla mnie… Byłam zadu­rzona w takim rodzaju miło­ści. On miesz­kał w Ber­li­nie, ja na Dorion Stre­et… Chyba byłam bar­dziej zako­cha­na… no wiesz, w lata­niu… nie wiem, w lądo­wa­niu, w kawiar­niach, w papie­ro­sa­ch… w powie­wie nowo­ści, w jego akcen­cie. Tego nie ma. To idea miło­ści. Kochasz ideę bar­dziej niż jego. Kochasz odle­głość. A kiedy odle­głość zni­ka… Kie­dy… kiedy nie trzeba już prze­mie­rzać oce­anu, wszystko co trzeba prze­mie­rzyć. to kory­ta­rz… W każ­dym razie wszystko skoń­czone”


Miłość to chyba swego rodzaju para­dok­sal­nie najczę­ściej opi­sy­wane uczu­cie od początku ist­nie­nia, a jed­no­cze­śnie tak bar­dzo trudny i nie­zro­zu­miały do opi­sa­nia stan. Każdy z nas ina­czej kocha, każdy ina­czej może się zako­chać. Możemy uspo­sa­biać się do kocha­nia idei albo do wpa­da­nia po uszy:
 „…Uwio­dła mnie prze­paść jed­nego spoj­rze­nia. Runę­łam w nią roz­kła­da­jąc ramio­na…”

Niek­tó­rzy mówią, że miłość nie ist­nieje. Tłu­ma­cząc się innym, że jest w nas silne zauro­cze­nia a póź­niej przy­zwy­cza­je­nie, ruty­na… kolejna wspólna nie­dziela. Nie wie­rzę w to, bo nawet nie chce dopusz­czać się takich myśli. Jestem roman­ty­kiem, nie filo­zo­fem. Wie­rzę w świeże, pach­nące kwiaty i czułe, nie­wy­mu­szone poca­łunki na dzień dobry. I wiem, że na taką miłość zasłu­guje każdy z nas, cza­sem trzeba jej pomóc, cza­sem pozo­sta­wić na jakiś czas by mogła roz­ra­stać się po swo­jemu. Cza­sem nie można zro­bić nic, bo nas dopad­nie, zła­pie za kark i już nie puści. Niech nie pusz­cza­…My­ślę, że zako­chani ludzie są w innym wymia­rze, ład­niej­szym cza­sem bar­dziej wyma­ga­ją­cym i trud­nym, ale cał­ko­wi­cie wyjąt­ko­wym. Z miło­ścią jest jak z życiem, prak­tycz­nie wszystko zależy od nas… prak­tycz­nie. W teo­rii wiemy, dobrze, że „prak­tycz­nie” jakoś się nie spraw­dza. Sęk w tym, że w tym dostrze­gam to piękno, że wła­ści­wie nie zapla­nu­jemy miło­ści, nie przy­go­tu­jemy się, nie będziemy potra­fili jed­no­gło­śnie powie­dzieć: ok to już teraz, poczu­łem! Wszystko wtedy jest… wła­śnie jakie? Wyśnione?


Na zakoń­cze­nie zebra­łem kilka wypo­wie­dzi osób, które Dolana jak ja mają na pie­de­stale fil­mów, któ­rzy jak ja potra­fią prze­cud­nie zin­ter­pre­to­wać cały wszech­ogar­nia­jący artyzm nie tylko w fil­mie… ale w całym świe­cie. Dzię­kuję z całego serca za pomoc!


M.




"Wyśnione miło­ści” film nakra­piany ilu­zją miło­ści, owiany dymem papie­ro­so­wym. Uka­zu­jący uczu­cia i przy­wią­za­nie jako dobra nad­rzędne, spy­cha­jąc wszel­kie namięt­no­ści oraz fizycz­ność na odle­gły plan. Poszu­ku­jący bez­pie­czeń­stwa w jed­nej tylko oso­bie, sta­wia­jąc na kon­kretną kartę, bez żad­nych zawa­hań i nie­do­zwo­lo­nych chwy­tów. Mówią, że uczyć powin­ni­śmy się na błę­dach innych, ale czy nie jest to przy­pad­kiem nie­moż­liwe? Jak uczyć się na cudzych błę­dach jeśli nawet ze swo­ich nie potra­fimy wycią­gnąć lek­cji i wciąż popa­damy w te same namięt­no­ści? Jedna osoba, jej bli­skość potrafi wyrzą­dzić nie­wy­obra­żalne krzywdy. Pamię­tajmy, że ist­nieją war­to­ści, które nie są warte poświę­ce­nia nawet dla miło­ści. ZAZDROŚĆ, słowo, które towa­rzy­szyło mi pod­czas oglą­da­nia filmu od samego początku do napi­sów koń­co­wych. Jak bar­dzo zde­spe­ro­wani potra­fimy być wie­dząc iż nie jeste­śmy tymi jedy­nymi, aby żyć w słod­kiej ilu­zji, w prze­ko­na­niu, że ktoś jest tylko nasz? Jest to bieg bez końca, „i” bez kropki. Na sam koniec zde­rzamy się z rze­czy­wi­sto­ścią, nie wie­dząc co z sobą zro­bić popa­damy w kolejne zauro­cze­nia i nie­koń­czące się fascy­na­cje. Wypar­cie, choć wydaje się per­fek­cyj­nym roz­wią­za­niem prze­obraża się w nasze naj­gor­sze utra­pie­nie, roz­dra­pu­jemy rany z myślą, że wła­śnie tak dopro­wa­dzimy do ich szyb­szego zago­je­nia. Pozosta­wia­jąc sie­bie w tyle, poświę­ca­jąc swoje ja, sta­ra­jąc się wpa­so­wać i jak naj­bar­dziej przy­po­do­bać, jak wiele jeste­śmy w sta­nie zapła­cić za odro­binę aten­cji? Nasz przedmiot pożą­da­nia staje się wyznacz­ni­kiem kul­tu­ro­wym piękna, odno­śni­kiem naszej rze­czy­wi­sto­ści, odbi­ciem ide­ału w naszym życiu. Poza nim nie ist­nieje dla nas nic. Kochamy się w ide­ałach, w naj­lep­szych i naj­moc­niej­szych stro­nach, zamy­kamy oczy gdy cokol­wiek nam nie pasuje. Kochamy się w zakło­po­ta­niu, w spra­wach powią­za­nych z daną osobą, kochamy się w wizjach, które nie mają szansy speł­nie­nia. Każdy z nas pra­gnie być dla kogoś jedyną ostoją, jedy­nym por­tem, do któ­rego wraca. Jak czę­sto oszu­ku­jemy sami sie­bie?"

Maciej G.

"Wyśnione Miło­ści” obej­rza­łem sto­sun­kowo późno, być może wła­śnie dla­tego, że temu fil­mowi przy­cze­piono metkę kul­to­wego. Zazwy­czaj to co wszyst­kich zachwy­cało i o czym wszy­scy mówili spra­wiało, że musia­łem pocze­kać aż emo­cje opadną, by z dystan­sem móc wypra­co­wać sobie wła­sną opi­nię. Xavier Dolan na zawsze pozo­sta­nie moją naj­więk­szą inspi­ra­cją, tak samo jak jego dzieła. „Wyśnione miło­ści” były dla mnie przede wszyst­kim wyra­zi­stym obra­zem i dawką hip­no­ty­zu­ją­cej muzyki. Jego filmy porów­nuje się do roz­bu­do­wa­nych tele­dy­sków, a ja dodał­bym, że byłyby one mate­ria­łem na cie­kawy pro­fil na Insta­gra­mie, gdyby taki pro­wa­dzili ich boha­te­ro­wie. Tym razem uwi­kłani w trój­kąt nie­do­po­wie­dzia­nych uczuć pozo­stają w pamięci widza i zachę­cają do zasta­no­wie­nia się nad tym, czy może i my nie tkwimy w trud­nych rela­cjach, które zawład­nęły naszymi umy­słami, a któ­rych począt­kiem było zwy­kłe zauro­cze­nie. W moim prywatnym rankingu filmów Xaviera ten plasuje się dopiero na trzeciej pozycji, zaraz za ekscytującą „Mamą” na drugim miejscu i  „Zabiłem moją matkę” na szczycie podium." 


Kacper K.

"Wyśnione były pierw­szym fil­mem Dolana, który mia­łam przy­jem­ność zoba­czyć. Kupił mnie od razu. Nie tylko pięk­nem każ­dej sceny, nie tylko muzyką, per­fek­cyj­nie do niej dopa­so­waną (m.in. Dzięki niemu pozna­łam Mode­rat i wypięt­no­wa­łam go na ręce). Dotk­nął mojej duszy w takim stop­niu, że do dziś jest to mój ulu­biony film, a wszystko przez to, że jego histo­rie pokry­wają się z moim życiem, ale nie w tak oczy­wi­sty spo­sób. Z każ­dym kolej­nym sean­sem po jakimś cza­sie utoż­sa­miam się z innym boha­te­rem. Raz jestem zauro­czona w kimś nie­od­po­wied­nim, później boli mnie dystans. Dolan chyba wie­dział czego ocze­kuje od a do z. Miłość nie­skoń­czona za ide­al­ność ujęć." 

Paula K.


"Xavier Dolan - geniusz i egocentryk? Na pewno znawca ludzkiej psychiki, wciąż nieokiełzanej, miotanej przez biologiczny instynkt i życie w imię wyższych wartości. Skrajne emocje może pobudzić, nazywany przez wielu arcydziełem, film ,,Wyśnione miłości", gdzie nie tak bardzo zaskakuje to, że powstał w niecały rok po debiucie twórcy, że sfinansował go sam Dolan, ale to jak trafnie pokazuje kruchość relacji międzyludzkich i jak łatwo znaleźć w nim odniesienia do własnego życia. Nie zobaczymy tam ludzi, o których można zapomnieć po napisach końcowych, zobaczymy tam ludzi, którzy są lustrzanym odbiciem drzemiących w nas uczuć - ekscytacji i frustracji, pomieszanych z bólem, który może zadać nam inny człowiek, który niszczy i rozrywa od środka. Właśnie ta uniwersalność jest w tym wszystkim najlepsza, sprawia, że oglądając ten film kolejny raz - nie jesteśmy znudzeni- odkrywamy siebie na nowo."

Dawid H.






Jakże trudno Wam odpisać....tak, obejrzałam film Dolana i do samego końca miałam oczy szeroko otwarte...Almodovarowski od początku, od fabuły aż po szczegół...i ta czerwień...A po przeczytaniu Ciebie Mat i Twoich przyjaciół nie jestem w stanie napisać lepszej recenzji. Czujecie ten film. Jest w Was. Jest o Was. Zastanawiam się więc, czy powinnam pisać o filmie , czy o miłości. A może o zazdrości, równie namiętnej jak miłość...podobnie jak Maciej zwróciłam uwagę na zazdrość, która zmieniała relację pomiędzy przyjaciółmi, toczyła ich jak straszna toksyna, niszczyła, aż do wybuchu...gdy bezsilni wobec tej niszczącej siły rzucili się na siebie z pięściami...Więc można aż tak? Aż tak kochać i aż tak czuć się zagrożonym? Wszyscy o tym piszecie. Jest w człowieku potężna siła do kochania i do destrukcji. Zwycięża ta, którą karmimy lepiej...

Ty wierzysz w miłość...i wiesz już, że jest na tyle nietrwała, że nigdy nie powinniśmy odpuszczać. Bo sam stan kochania- tej silnej emocji, która jest w nas- jest najlepszym paliwem dla naszego życia. 
Przechodzimy obok setek ludzi i nic. Aż któregoś dnia....


Nie ma jednej miłości. Śmiem twierdzić, że każda jest inna.
Moje zaskoczenie? Że czujecie tak mocno...i ten artyzm Dolana i to, co przezywają bohaterowie. Można być cynicznym Nicolasem, zresztą wszyscy tam mają maski...dopóki nie zostają z tym sami, z miłością, fascynacją i ...zazdrością. A wtedy są już bezsilni i nieszczęśliwi w objęciach przypadkowych kochanków...

Myślicie, że miłość to tylko młodość? A potem jak piszesz- zostaje tylko codzienność? Niezupełnie. 

Mam swoją teorię, że naprawdę żyjemy tylko wtedy, gdy ją czujemy. I nawet w uporządkowanym, wydawać by się mogło ułożonym już życiu, co rusz pojawiają się tacy ludzie jak Nicolas, którzy fascynują. Tracimy dla nich na chwile głowę, cierpimy, a potem trzeźwiejemy. Ale też przydarza się ta niezwykła, której nie chcemy stracić...i na nią często czekamy i w jej stronę płyniemy...

Tak, to bardzo artystyczny film, postać bohaterów idących ulicą pod parasolem pokazuje naszą samotność i bezsilność wobec tego, co czujemy. I na co czasem nie mamy wpływu. Ale zawsze można wtedy wyjść na ulicę, zmoknąć na deszczu z przyjacielem ...i nieoczekiwanie obudzić się dla następnej...wyśnionej miłości...

ps. Jakże się cieszę, że do fancy wpadli Twoi przyjaciele...:) a soundtrack'u słucham od niedzieli i nie mogę przestać....

E.













sobota, 4 lutego 2017

13. o szczęściu

„Jesz­cze tro­chę cze­kaj. Jesz­cze tro­chę, ja też nie jestem szczę­śliwy. ” 

Marek Hła­sko kore­spon­du­jąc do Agnieszki Osiec­kiej

Zaczy­nam celowo od cytatu zwią­za­nego ze szczę­ściem, choć nie zwy­kłem pisać o szczę­ściu, ba wiem, że za każ­dym razem, gdy pró­buję pozbyć się myśli zwią­za­nych ze szczę­ściem- koń­czy się to swo­istą twór­czą porażką. Zde­cy­do­wa­nie moc­niej i bar­dziej kur­czowo trzy­mają się mnie „ciemne” tematy, prze­peł­nione smut­kiem, nie­zro­zu­mie­niem, deka­den­ty­zmem.
Ten typ tak ma- lubi pole­żeć troszkę na gru­zie i ude­rzać myślami o naj­po­dlej­sze tematy. Maso­chizm? Być może.

Porów­nam to zatem do sza­leń­stwa, bo nutka sza­leń­stwa zapewne dziś się jesz­cze tu prze­wi­nie. A więc zła­pało mnie za uszy pewne sza­leń­stwo i nagle tematy prze­peł­nione smut­kiem, gdzieś ule­ciały. Nie zapla­no­wa­łem na jak długo, ale chciał­bym, żeby przy­chylny los jed­nak odce­dził mnie z zago­to­wa­nego kotła trosk. Obec­nie mimo mrozu, poran­kami powiewa dziwna aura wio­sny, a ludz­kie twa­rze zdają się być otwar­ciej uśmiech­nięte. 

Czym zatem jest szczę­ście? Czy sza­leń­stwem, czy może posiada jaką­kol­wiek defi­ni­cje? Być może ktoś mądry i uczony w określonej specjalizacji, mógłby poku­sić się o kilkugodzinne dywagacje czym jest uczu­cie szczę­ścia. Tylko co powie to nam- ludziom- „zwy­kłym”, któ­rzy nie­zbyt akcep­tują defi­ni­cje, tym samym coraz czę­ściej sta­ra­jąc się nie defi­nio­wać samego sie­bie. Zapewne nie­wiele. Każdy z nas prze­cież zupeł­nie ina­czej okre­śli poczu­cie szczę­ścia, ina­czej pamięta smak tego uczu­cia, ina­czej potrafi je sobie zobra­zo­wać w gło­wie.

Czym jest dla mnie szczę­ście? To błahe, ale szcze­rze jest to naj­trud­niej­sza dywagacja, którą mógł­bym kie­dy­kol­wiek spi­sać. Z jed­nego pro­stego powodu, ja na­dal nie wiem co mogłoby mnie spro­wo­ko­wać do jed­no­gło­śnego okre­śle­nia- bycia szczę­śliwym. Tych chwil, ludzi, momen­tów jest nie­zli­czona ilość, lecz wszyst­kie to zamy­ka się w jed­nym bar­dzo obszer­nym kufrze. Ści­śnięte tak, bazują w tema­tyce kon­taktu, nie tylko wer­bal­nego z inną osobą, ale kon­taktu z samym sobą. Uwa­żam, że głu­potą jest ślepe szu­ka­nie szczę­ścia w kimś, obar­cza­nia kogoś brze­mie­niem, że to wła­śnie on ma dać nam szczę­ście. Dopóki sami nie odwa­żymy się na życiową decy­zję: chcę być szczę­śliwy! Dopóki sami nie spro­wo­ku­jemy swo­jego życia do pew­nych zmian, nikt ani nic nie da nam tegoż upra­gnio­nego szczę­ścia. Prze­żyłem wiele nur­tu­ją­cych mono­lo­gów, nie­zli­czone ilo­ści cichych dni z wła­snym orga­ni­zmem, a ści­ślej mię­dzy dwoma orga­nami- tym popu­lar­nym ser­cem i tym na­dal nie­od­kry­tym- mózgiem. 
„-A może czas w końcu zako­chać się dziko, z pasją i bez stra­chu? – szep­nęło serce. 
   – Zabi­jesz nas oboje! – odpo­wie­dział mózg. ”    




Lubię ten cytat, jest w nim swo­ista doza iro­nii, która dokład­nie odzwier­cie­dla jak to jest bar­dzo nie­zro­zu­miałe w nas. Oczy­wi­ście miłość można defi­nio­wać jako szczę­ście, ale to już tak okle­pany temat, który pięk­nie opi­sy­wany jest zarówno w poezji jak i książ­kach typu romanse, must have na pół­kach roman­ty­czek i roman­ty­ków. To uczu­cie może zapew­nić coś znacz­nie słab­szego i mniej wynio­słego niż miłość. Szczę­ście można odna­leźć, za przy­sło­wio­wym rogiem. Wystar­czy bacz­nie wyglą­dać i przede wszyst­kim doce­niać mini­malne, zapo­mi­nane iskierki w życiu. Odkry­wać, że poja­wia się ono w momen­cie, gdy pozna­jemy kogoś nowego i nagle oka­zuje się, że ta osoba już po paru wymie­nio­nych zda­niach, rozu­mie Cię tak sym­bio­tycz­nie jak ni­gdy wcze­śniej nikt. Osoba, która znasz bar­dzo długo i wiesz, że jeśli świat znowu runie w gruzach, możesz pobiec i wsko­czyć w cie­płe ramiona. Przy­ja­ciele, rodzina, dziew­czyna czy chło­pak- ludzie… Choć jak wspo­mi­na­łem nie sku­piajmy się tylko na obda­ro­wy­wa­niu szczę­ściem… Możemy przy­po­mi­nać sobie, że ist­niało ono na zatło­czo­nej weran­dzie z wido­kiem na morze, gdy kubek z wyjąt­kową kawą spo­czy­wał na szkla­nym sto­liku a brzę­czące sku­tery sze­le­ściły po dro­dze.  A jeżeli ist­niało, pie­lę­gno­wane w nas może ist­nieć cały czas. Szczę­ściem może być poczu­cie, że żyje się w zgo­dzie z samym sobą, nie zaprze­pasz­cza się w codzien­no­ści swo­jej ludz­ko­ści, nie for­suje swo­jego orga­ni­zmu i dąży do coraz to więk­szego i lep­szego samoudo­sko­na­le­nia. Tym uczu­ciem może być wspo­mnie­nie, bar­dzo silne, które nas ukształ­to­wało. Mam na myśli dzie­ciń­stwo. Oczy­wi­ście nie poku­szę się o jakie­kol­wiek gene­ra­li­zo­wa­nie. Nie wszy­scy mie­li­śmy moż­li­wość spę­dze­nia dzie­ciń­stwa wraz z non­sza­lancką nie­wie­dza, infan­tylną głu­potą i uśmie­chem od ucha do ucha. Część z nas mogła prze­cież doj­rze­wać z przy­musu wcze­śniej, część z nas nie mogła sobie pozwo­lić na bez­tro­skość i powolne odkry­wa­nie świata w obję­ciach ramion kogoś star­szego, mądrzej­szego  i doj­rzal­szego. Jed­nak dla mnie dzie­ciń­stwo jest ide­al­nym syno­ni­mem szczę­ścia – bo nie oszu­kujmy się- szczę­ście to tro­chę takie zamro­cze­nie, nie­wie­dza, głu­pota. Dzie­ciń­stwo rów­nież takie jest. O wielu spra­wach po pro­stu nie zda­jemy sobie sprawy, ktoś trzyma na nas pod kloszem miło­ści w oba­wie, aby świat nas nie zruj­no­wał. Klosz, który wraz z upły­wem lat podnosi się coraz to wyżej, tym samym sta­wia­jąc nas przed coraz to nowymi życio­wymi doświad­cze­niami.


Może dla­tego boje się dzieci, strach, który spo­wo­do­wany jest pewną zazdro­ścią– oni mają to przed sobą, są tak nie­świa­domi, tak deli­katni i nie­do­tknięci życiem. W pewien spo­sób ta nie­ska­zi­tel­ność jest wspa­niała, w pewien spo­sób wolę, żeby została we mnie jako nie­by­wałe wspo­mnie­nia. Te chwile spę­dzone na bez­tro­skim poczu­ciu bytu są jak powiew cie­płego wia­tru w maju na łące poro­śnię­tej deli­kat­nymi cha­brami. Lubię wra­cać myślami, już to Pani wie. Lubię zako­pać się cza­sem w zdję­ciach, w myślach i poczuć się jak pięcio­la­tek, który buja się na huś­tawce u cioci we fran­cu­skiej wio­sce Dam­pri­chard. Póź­niej zapo­mi­nam, następ­nie dostaje nie­wy­obra­żal­nego i bar­dzo nie-opi­so­wego bodźca i przy­po­mi­nam sobie to wszystko, jestem szczę­śliwy na dłuż­szą­/krót­szą chwilę.

Cza­sem jed­nak los bywa tak bar­dzo nie­prze­wi­dy­walny, że jedna chwila, z pozoru bar­dzo oczy­wi­sta i bar­dzo nie­spo­dzie­wana, staje się następ­nym stro­pem szczę­ścia. Jeden kon­cert, czy jedna nie­okieł­znana roz­mowa, jedna, cza­sem powie­lana, podróż, jedyny tak cie­pły deszcz, czy z pozoru znany a jed­nak zupeł­nie nie­znany moment, gdy czu­jesz, że masz dość. Czego? Roz­dra­py­wa­nia, dusze­nia się i sta­nia w miej­scu. Kami­ka­dze prze­bi­śniegi jak zaklęte wyra­stają w sercu, w któ­rym „zimowa plu­cha”. Co wpływa na to wszystko? Pro­szę Pani sza­leń­stwo i chęć! Marzą mi się dwie sytu­acje. Mia­no­wi­cie marzy mi się morze i marzy mi się odwilż, już bar­dzo fizyczna i bar­dzo praw­dziwa. Szczę­ście też mi się marzy, ale prze­cież wszy­scy jeste­śmy „naiw­nymi marzy­cie­lami”.


ps. Na umilenie zimy : Body & Soul - Amy Winehouse & Tony Bennett 



M.





Odpisuję Ci po kilku dniach, wybacz. Nie mogłam w biegu. W tym ulotnym tylko znaczeniu- nie byłam szczęśliwa. Wiesz, gdy przeczytałam na podglądzie Twój tekst- uśmiechnęłam się. Mat znów wyciągnął armatę. Zgadzam się z Tobą i absolutnie nie zgadzam! I jeszcze chcę Ci zapowiedzieć, że poruszyłeś temat, który będzie Cię nękał całe życie....W przenośni i dosłownie.

Naukowo i teoretycznie; to tylko emocja. Psychologia wskazuje poczucie zadowolenia i rozbawienie jako elementy tzw. poczucia szczęścia.

Poeci troszkę inaczej. Szymborska: „Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie, na jakim świecie się żyje”..

Jeszcze filozofia: doświadczenia oceniane przez podmiot jako pozytywne.I tyle dydaktyki. Teraz ja.

Każdego dnia powodów do szczęścia wiele. Póki żyjemy. Paradoksalnie po wielu latach stwierdzam, że nie sztuką być szczęśliwym. Sztuką to rozumieć, czuć, cieszyć się i definiować. Jak Ty teraz...
Nie jest stałe...więc tym bardziej gdy jest- powinno radować. Powinno.... Ludzie boją się mówić, że są szczęśliwi...jakby nie chcieli zapeszyć. W duchu tak czują, ale nie powiedzą. Może boimy się szczęścia? Może tak jesteśmy wychowani, że bardziej przystoi nam oblicze zatroskanego i skołowanego życiem, bo twarz szczęściarza prowokuje i denerwuje innych?
Tymczasem szczęście jak piszesz- głęboko schowane w nas i powinno być tym pielęgnowanym- ale tez świadomym stanem. Jestem szczęśliwy- bo kocham. Jestem szczęśliwy- bo jestem zdrowy. Jestem szczęśliwy- bo dobrze mi się wiedzie. Jestem szczęśliwy- bo robię to, co lubię. Jestem szczęśliwy bo...

Jestem szczęśliwy...- jak trudno tak powiedzieć.



Nie jest nam dane na zawsze...może stąd ten strach...choć człowiek powinien- gdy już ono jest- skupiać się na tym, że jest...a nie bać, że minie...

No i jeszcze ta niezwykła umiejętność dzielenia się nim....dostałam kiedyś kartkę od znajomych z zagranicy- Chcielibyśmy podzielić się naszym szczęściem...na świat przyszła nasza córeczka.... Uśmiechnęłam się pamiętam. Jak fajnie, gdy ktoś nam mówi, słuchaj, jestem szczęśliwy- jakby jakaś część jego stanu spływała na nas. Ale to takie rzadkie....
Wielu- mam wrażenie- chowa je głęboko do swojej kieszeni. Obawia się, że spotka się z zazdrością i nienawiścią. Taka małość najbardziej mnie przeraża...Albo sytuacje, gdy ktoś skacze do góry, a ktoś inny szuka argumentu, by mu to skakanie popsuć...słowem...decyzją...czynem....opinią...




Uwielbiam , gdy z twarzy rozmówcy bije radość i uśmiech. To mnie też uszczęśliwia. Tak jak w poniedziałek, wpadłeś do mojego gabinetu, wyciągnąłeś maszynopis....Mat- Ty aż błyszczałeś! Siedzieć dwa tygodnie nad maszyną do pisania i mozolnie literka po literce przepisywać wiersze, ze zdrętwiałym karkiem...po to, by dać je do czytania kilku osobom? Szczęście? Ależ tak....to jest właśnie ono....samo pisanie, przygotowanie papieru...a potem to zawijanie w szary papier...i ta podróż w plecaku...i wreszcie przekazanie czytelnikowi do rąk własnych.....Szczęście to proces. Jak ja teraz. Kawa....poranek wolny....pisanie fancy...



Chwytać te sekundy, minuty, godziny...nie pozwalać ot tak bez sensu ulatywać dniom...zbierać pamiątki po miejscach i ludziach ważnych, na koniec dnia zamknąć oczy i przypomnieć sobie ile spotkało mnie miłych rzeczy.... Mieć komu o tym powiedzieć... 
Kochać coś...Kogoś...żyć....czuć...poznawać...tworzyć...cokolwiek...

Takie proste to szczęście, prawda?


E.